Reklama

Orkan Nadia uderzył na Pomorzu

10/02/2022 17:24

Orkan Nadia uderzył w Ziemię Bytowską z siłą wiatru przekraczającą grubo ponad 100 km/h. Silne porywy łamały drzewa, zrywały dachy i porywały wszystko, co nie było w stanie oprzeć się sile żywiołu. Tylko szczęście sprawiło, że setki przewracających się na drogę drzew nie doprowadziły do wypadków i ofiar w ludziach. O farcie nie może mówić gospodarz z wybudowań Kramarzyn, któremu wichura zerwała dach z obory, zabijając jedynie 9 cielaków. W wielu miejscach brakowało prądu. Niektórzy, tak jak część mieszkańców Niepoględzia, nie miało go jeszcze w ub. tygodniu.

Pogoda zaczęła psuć się w sobotę 29.01. wieczorem. Z godziny na godzinę wiatr zaczął przybierać na sile. Szybko rozdzwoniły się telefony alarmowe z informacjami o kolejnych miejscach, gdzie drzewa zatarasowały przejazd, przewróciły się na budynek lub zerwały linię energetyczną. W kolejnych godzinach ofiarami żywiołu zaczęły padać również dachy domów i budynków gospodarczych. Strażacy próbowali zabezpieczyć plandekami przed zalaniem mieszkania. - Silny wiatr zrywał opierzenia dachów, dachówki, a nawet całe arkusze blachodachówki lub eternitu. Aby woda nie zalała budynków i nie wyrządziła jeszcze większych szkód, staraliśmy się uzupełnić brakujące fragmenty - mówi jeden z ochotników w gminie Tuchomie. Mieszkańcy próbowali też sami zabezpieczać swoje mienie. - Ok. godz. 22.00 zauważyłem, że na budowie wiatr przestawił mi o metr blaszany garaż. Szybko, na ile się dało w tych podmuchach, wrzuciłem na jego dach betonowe słupki. Dalej go nie przesunęło, choć powyginany jest - opowiadał nam mieszkaniec gm. Tuchomie.

Jednak większość interwencji w całym powiecie dotyczyła drzew, które wichura przewracała z korzeniami lub łamała. - Często zdarzało się, że jadąc do jednego zgłoszenia drzewa tarasującego drogę, musieliśmy sobie torować przejazd, bo co kilkadziesiąt metrów leżały wywrócone kłody - mówi strażak z gminy Lipnica.

Przewracające się i łamane jak zapałki drzewa powodowały nie tylko zatory na drogach. Już w sobotę w godzinach wieczornych pierwsze miejscowości zostały odcięte od prądu. W nocy następowały kolejne wyłączenia, pozbawiając zasilania kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców w naszym powiecie. - O godz. 3.00 zaczęło wiać jeszcze mocniej. Miałem wrażenie, że zaraz zerwie wszystkie dachówki. Okno tarasowe skierowane na zachód wyginało się pod naporem wiatru. Trzymając je wszędzie wokół, widziałem powtarzające się rozbłyski na ciemnym niebie. Byłem przekonany, że to burza. Potem okazało się, że to poświata od zrywanych przez przewracające się drzewa linii energetycznych - mówi mieszkaniec Ugoszczy.

W niedzielę wcześnie rano w teren wyjechały pierwsze ekipy energetyków. W niektórych miejscach sieć wyglądała jak po wojnie. - Pracuję długo w tej firmie, ale takich zniszczeń nie było od co najmniej kilkunastu lat. Nawet ostatnia nawałnica sprzed kilku lat nie spowodowała takich utrudnień jak ostatnia. Wtedy linia energetyczna została zniszczona w jednym pasie. Teraz awarie są rozproszone po całym terenie - opowiada jeden z pracowników Energi. Szybko okazało się, że skala zniszczeń jest bardzo duża i do usuwania awarii trzeba zatrudnić firmy zewnętrzne. Tylko na naszym terenie pracowało pięć ekip z podnośnikami i ciężkim sprzętem, który zdejmował z linii przewrócone drzewa. Najgorzej było na odcinkach biegnących przez las, gdzie drzewa, nie wytrzymując naporu wiatru, przewracały się na linie, zrywając przewody, lub jak np. w okolicach Przewozu łamiąc betonowe słupy energetyczne średniego napięcia. Najczęściej zadaniem energetyków było łączenie zerwanych przewodów, wymiana zerwanych izolatorów lub całych stalowych, powyginanych elementów słupów. - Jedziemy wzdłuż linii, usuwamy kolejne drzewa i łączymy zerwane przewody. W pierwszej kolejności naprawiane są główne fragmenty sieci, potem stopniowo boczne, prowadzące do pojedynczych zabudowań. To ich mieszkańcy na prąd muszą czekać najdłużej - mówi jeden z energetyków, który w niedzielę pracę zakończył o godz. 19.00. Już następnego dnia, w poniedziałek, gdy tylko na dworze zrobiło się widno, ekipy znowu ruszyły w teren. Mimo to mieszkańcy wielu miejscowości musieli sobie radzić bez prądu przez kilka dni. - W Tuchomiu zasilanie wróciło w poniedziałek ok. godz 15.00. Nie mieliśmy prądu, telefonów, ani internetu. W takich warunkach urząd właściwie nie mógł funkcjonować. Aby zapewnić zaopatrzenie w wodę od niedzieli wykorzystywaliśmy agregaty. Aby nie pojawił się problem w przepompowniach, które też były pozbawione zasilania, ścieki wywoziliśmy beczkowozem - mówi Jacek Żmuda Trzebiatowski, sekretarz Urzędu Gminy w Tuchomiu. Przez brak prądu nie działała miejscowa stacja paliw. Problemy mieli też właściciele sklepów. Część posiłkowała się agregatami, które pozwoliły uratować przed zniszczeniem towar w lodówkach i zamrażalkach oraz oświetlić lokal i zasilić kasy fiskalne. Jednak po przejściu orkanu na witrynach wielu sklepów pojawiła się informacja, że zakupy mogą być realizowane wyłącznie przy użyciu gotówki. - Terminale płatnicze przyjmujące karty nie działają - powiedziała nam jedna z ekspedientek.

Niedzielny poranek nie wszystkim przyniósł spokój. Strażacy w wielu miejscach wciąż pomagali zabezpieczać domy ludzi. OSP Ugoszcz otrzymała zgłoszenie o uszkodzonym dachu na budynku pokolejowym w Ugoszczy. Orkan zerwał fragment poszycia. Wciąż wiał silny wiatr, który zagrażał niestabilnej konstrukcji okapów. Na miejsce wezwany został wysięgnik. Przy jego użyciu poszycie zostało wzmocnione przez strażaków.

Mniej szczęścia miał gospodarz z wybudowań Kramarzyn. - Całą noc mocno wiało. Wiatr nic jednak nie zniszczył. Rano przed ósmą, jak zwykle w niedzielę pojechałem do kościoła. Gdy wróciłem cała obora leżała w gruzach. Syn, który był w domu, opowiadał, że o godz. 8.00 wyjrzał przez okno i obora stała. Gdy po 5 min wyjrzał znowu dachu - już nie było. Kawałki belek i ścian przewróciły się na bydło. Dobrze, że pojechałem wtedy do kościoła, bo pewnie też znajdowałbym się w środku i nie wiem, jak by się to skończyło - opowiada Jan Skiba. Gospodarz stracił oborę, w której trzymał 80 sztuk bydła mięsnego. Z obiektu o powierzchni 600 m2 zostały tylko ruiny. - Gdy przyjechałem, krokwie i mur leżały na bykach. Strażacy pomogli uwolnić przygniecione zwierzęta. 9 cielaków nie udało się uratować. Obiekt posprzątaliśmy trochę, aby zwierzęta można było jakoś karmić, ale wszędzie dokoła leżą kawałki betonowych bloczków, krokwi i eternitu z dachu. Budynek został doszczętnie zniszczony. Nie mam gdzie prowadzić hodowli. Byki nie mogą stać pod gołym niebem. Chociaż nie mają wagi rzeźnej, wszystkie zwierzęta muszę sprzedać. Potem spróbuję odbudować oborę, ale nie wiem, czy będzie mnie stać przy obecnych cenach materiałów budowlanych. Obiekt ubezpieczałem, ale w ub.r. ceny były o połowę niższe, dlatego nie wiem, na jakie odszkodowanie mogę liczyć - mówi J. Skiba.

Leśnicy już szacują straty. W całym powiecie wichura powaliła w sumie kilkadziesiąt tys. m3. Np. w Nadleśnictwie Bytów straty na razie oszacowano na 16 tys. m3. - Niewykluczone, że ostatecznie ta liczba będzie wyższa, bo nadal dostęp do niektórych miejsc jest utrudniony. Większość drzew została wywrócona, a tylko część wiatr połamał. Wśród nich dominują świerki, sosny i brzozy. Dąb czy buk doznał mniejszych start - mówi bytowski nadleśniczy Radosław Grzegorzczyk, dodając, że szkody będą usuwane jak najszybciej.

Groźnie było też w Bytowie. Jedna ze starych lip ze szpaleru rosnącego przy zamkowej fosie przewróciła się na ul. Sikorskiego, tarasując ją całkowicie. Na inną lipę, już na zamkowym wzgórzu, wiatr napierał tak silnie, że pękła na wysokości ponad metra nad ziemią. Drzewo zatarasowało też krajówkę na wjeździe do miasta w Mądrzechowie. Oberwały też miejskie budynki. M.in. zerwało stropodach na bloku Pochyła 7, którego styropianowe resztki walają się w okolicy. W kilku miejscach trzeba było uważać na oberwane dachówki czy rynny.

Dwa dni po tym, jak wiatr ucichł, część mieszkańców wciąż pozostawała bez prądu. Problem z wodą najdłużej utrzymywał się w Jamnie i Żukówku w gminie Parchowo. - Gdy zabrakło prądu, instalacja zapowietrzyła się na dobre. Chociaż pompy pompowały, woda nie poleciała. Od poniedziałku nasi pracownicy próbowali rozwiązać problem. We wtorek w końcu udało się wszystko odpowietrzyć i woda znów pojawiła się w kranach - mówi Andrzej Dołębski, wójt Parchowa. W tej gminie jeszcze we wtorek prądu brakowało m.in. na wybudowaniach Parchowa i w Sylcznie. - Do miejsc, gdzie hydrofornie nie miały zasilania. dojeżdżaliśmy z agregatem. aby uruchomić pompy. Woda pojawiła się w kranach, ale w wielu miejscach spowodowało to problemy z przepompowniami, które szybko zapełniały się ściekami - mówi A. Dołębski.

Jednak niektórzy bez prądu pozostawali jeszcze dłużej. Np. Dąbrówka (gm. Borzytuchom). 2.01. jedna z mieszkanek tej miejscowości, napisała do nas: „Połowa wsi ma prąd, reszta nie. Szkoła, kościół, sklep bez zasilania. Jak się dzwoni na infolinię Energi, to twierdzą, że oni nie wiedzą nic o awariach, że nikt im nie zgłasza. Zgłaszała pani Sołtys, właścicielka sklepu, kierownik szkoły, sąsiedzi, ja sama zgłoszeń przez formularz na stronie www wysłałam chyba pięć. Do tej pory nie jesteśmy zaznaczeni nawet na ich mapie interaktywnej z awariami. W domach są małe dzieci, osoby niepełnosprawne. Firmy nie mogą działać. Dzieciaki mają mieć lekcje zdalne, ale jak, skoro w domu nie ma prądu? Kto ma agregat, ten się cieszy. Ale w ciągu dnia mogą być zużyte nawet 3-4 zbiorniki paliwa”.

Wichura utrudniała naukę zdalną młodszym mieszkańcom powiatu, a także studentom. Podczas właśnie trwającej na wielu uczelniach sesji egzaminacyjnej brak zasilania i kłopoty z zasięgiem sieci sprawiły, że wielu miało problemy z przystąpieniem do egzaminów prowadzonych online. Jeden ze studentów z Lipnicy 31.01. zdawał go w naszej redakcji. - Jak prąd odcięło w Lipnicy w sobotni wieczór, kiedy zaczęła się wichura, tak w poniedziałek awarii w naszej miejscowości jeszcze nie naprawiono. Trzeba było kombinować, jak wziąć udział w egzaminie, który rozpoczynał się w południe. Skontaktowałem się ze znajomym, który pracuje w „Kurierze”. Spytałem, czy pomoże. Pojawiłem się w redakcji wcześniej, aby podłączyć swój komputer. Egzamin poszedł sprawnie. Zaliczyłem na 5 - powiedział nam Szymon Drzazga studiujący japonistykę na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu.

Z ul. Domańskiego w Bytowie wiatr porwał słup ogłoszeniowy Bytowskiego Centrum Kultury. Jego dyrektor poszukiwał go, dając ogłoszenie na Facebooku. „Zguba” znalazła się kilkanaście metrów dalej, za zaroślami w pobliżu restauracji.

Tekst ukazał się w „Kurierze Bytowskim” z 3.02.2022 r.

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Reklama

Wideo kurierbytowski.com.pl




Reklama
Wróć do