
Przedstawiamy przyrodnicze wycieczki zorganizowane z okazji Dni Bytowa Tematem przewodnim jednej z nich były jeziora lobeliowe. Wybór trasy wydawał się więc oczywisty - jezioro Jeleń, największy w gminie Bytów zbiornik tego typu. Na jego brzegu zaplanowano finał, wcześniej mieliśmy przejść 9 km podmiejskimi lasami, zaglądając przy okazji również nad inne akweny. Prowadził nas bytowski przyrodnik dr Adam Mohr. Jak inni przewodnicy tych spacerów, na głowę włożył czarny kaszubski kapelusz z „czerwióną blewiązką”.
CZEKAJĄC NA MOŚCIE
Przyznam, że trochę się pogubiłem. Jako jedyny na miejsce zbiórki, dotąd nie rozumiem dlaczego, wybrałem okolice mostku nad dawnym torem kolejowym wiodącym do Lęborka. Biegnie po nim droga z Bytowa do Cechyn. Stałem tu chwilę, nim ktoś zadzwonił i uświadomił mi, że wszyscy inni spotkali się bliżej miasta na małym parkingu na końcu ul. Różanej. Problemu nie było, trasa prowadziła stamtąd prosto do mojego mostku. Wystarczyło poczekać dobre 20 min. Przez ten czas nijak się nie nudziłem. To sobie popatrzyłem na rowerzystów przemykających wytyczoną po starym torze asfaltową ścieżką rowerowo-spacerową, to minął mnie biegacz robiący kolejną pętlę po leśnych drogach. Po chwili na most wszedł z kijkami znajomy. Przywitaliśmy się. Poprosił, bym mu zrobił zdjęcie jego komórką. Choć to las, ruch tu że ho, ho - pomyślałem. Jakby na potwierdzenie od strony Rzepnicy podjechał jeszcze samochód. Kierowca spuścił szybę. Poznałem. To jeden z okolicznych mieszkańców. Zaczął wypytywać o naszą wycieczkę, by w końcu zapowiedzieć, że na naszej trasie stanie z grupą sąsiadów, by zaprotestować przeciwko sposobowi, w jaki urządzono biegnącą pod nami rowerowo-spacerową trasę. Po tej deklaracji zjechał z mostu na asfalt, objeżdżając słupki, które w tym miejscu mają blokować wjazd - ten odcinek jest zamknięty dla aut i motorów. Widać kierowca nic sobie nie robił z zakazu. Auto pomknęło po asfalcie w kierunku Pomyska.
WCHODZIMY W DĄBROWĘ
Na przemyślenia nie miałem czasu. Po chwili grupa z A. Mohrem na czele dotarła do mostku i zaczęła się wspinać. Dołączyłem do niej. Weszliśmy na ścieżkę wiodącą przez piękny las. - To świetlista dąbrowa, można powiedzieć, że coś unikatowego - objaśniał nasz przewodnik, ciągnąc: - Przez wieki człowiek, zagospodarowując przestrzeń naturalną, karczując lasy, w pierwszej kolejności wybierał te, które porastały najżyźniejsze siedliska. Stąd takie zbiorowiska leśne jak grądy czy dąbrowy, zajmujące właśnie żyzne gleby, są dziś stosunkowo rzadkie. W gminie Bytów występują w jej południowej i wschodniej części. Przyjrzyjmy się zatem tej dąbrowie, zobaczmy, jakie gatunki się na nią składają. Przy okazji warto zwrócić uwagę na jej wartość nie tylko ze względu na drewno, ale też na rolę, jaką pełni dla mieszkańców i przyrody. Jak tłumaczył A. Mohr, w Polsce rosną 3 rodzime gatunki dębu - szypułkowy, bezszypułkowy i omszony. Ten ostatni nie występuje na Pomorzu. Dwa pozostałe można u nas spotkać, przy czym dużo częściej występuje dąb szypułkowy. Lepiej radzi sobie z naszym surowym klimatem. Trzeba też zaznaczyć, że oba gatunki mogą się krzyżować. Powstają wówczas drzewa przejawiające cechy mieszane. - Tu chciałbym podzielić się z państwem moimi spostrzeżeniami na temat takich lasów. Patrzę na nie inaczej niż leśnicy. Zacznijmy od zastanowienia się, ile ten drzewostan liczy lat... Ok. 120. Proszę sobie wyobrazić, że już jest wpisany jako rębny. Zapewne będzie tu pozyskiwane drewno, czyli te dęby zostaną ścięte. Miejmy nadzieję, że nie wszystkie, że zachowają się gniazda, w których nadal będą rosły niektóre drzewa. Tu dotykamy problemu utraty cennych gatunków w lasach silnie użytkowanych. Rzecz polega na tym, że dąb z powodzeniem jest w stanie dożyć kilkuset lat. Zatem te, które tu widzimy, to młode drzewa. Ze starymi związany jest szereg rozmaitych owadów, których larwy żyją w ich spróchniałych częściach, młode nie mają próchna. Tymi larwami odżywiają się niektóre gatunki ptaków i to bardzo rzadkich w Polsce. Rzadkich, bo właśnie brakuje starych drzew. Tymczasem gdyby te dęby zostawić, to za jakieś 50-100 lat, gdy zaczną próchnieć pierwsze gałęzie boczne, powstaną próchnowiska kominowe w pniach może tu z powodzeniem zamieszkać np. bardzo rzadki na Pomorzu gatunek - dzięcioł średni. Może warto więc zachować choćby część tego lasu, nie tylko ze względów przyrodniczych. Taki stary las utrzyma swoje walory rekreacyjne, bo okolice odwiedza przecież wielu spacerowiczów. Co więcej, nie wiadomo, czy za te 120 lat, kiedy po wycięciu tych drzew dorośnie do wyrębu kolejne pokolenie, będzie jeszcze popyt na dębowe drewno. Przecież widzimy, jak świat się zmienia, tworzą się nowe technologie, materiały, powstają nowe tworzywa sztuczne, szybko rosnące gatunki drzew o pożądanych parametrach. Może więc warto pozostawiać takie podmiejskie enklawy jak ta, dla spacerowiczów i dla przyrody, bo ich wartość przyrodnicza i rekreacyjna jest wyższa niż wartość jako surowca - mówił A. Mohr.
Sporo opowiadał też o ptakach, które były jego pierwszą przyrodniczą miłością. Co prawda w lipcu knieja nie rozbrzmiewa już takim jazgotem jak wiosną, jednak i tak udało nam się usłyszeć wiele gatunków. - Ornitolog rozpoznaje je właśnie głównie po głosach. To szybsza i dokładniejsza metoda niż rozglądanie się i czekanie, aż dostrzeżemy poszczególne okazy - wyjaśniał. On sam zna ok. setki ptasich głosów. Idąc przez las, słyszeliśmy m.in. ziębę. - Ona mówi do innych osobników swojego gatunku: ja tu mieszkam, tu jest moje terytorium, mam tu gniazdo, będę bronić zasobów pokarmowych mojego terytorium, lepiej żeby nikt się tu nie pchał. Na podstawie takich śpiewów możemy ustalić nie tylko, jaki gatunek mieszka w lesie, ale też jego liczebność - opowiadał nasz przewodnik. Słyszeliśmy też pospolitą u nas kapturkę i pierwiosnka. Podobno śpiew tego drugiego przypomina dźwięk uderzających o siebie monet.
Natknęliśmy się też na jeden z gatunków rodzimych gadów, małą beznogą jaszczurkę - padalca. Leżała na leśnej drodze. Niestety, gada ktoś wcześniej rozjechał. My przyglądaliśmy się, jak zajadały się nim czarne żuki. Naszą uwagę zwróciły też... kurki. Las oferował nam również jagody i poziomki.
Potem przeszliśmy obok dawnej owczarni i wreszcie dotarliśmy nad jezioro Głęboczek, pierwsze z lobeliowych na naszej trasie. Stanęliśmy przy rozłożystym dębie. Obok wąską ścieżką przez chaszcze mogliśmy dojść na brzeg, ale gdzie indziej było z tym gorzej. - Te zbiorniki są reliktem, jeziorami zatrzymanymi na wczesnym etapie ewolucji, która rozpoczęła się po ustąpieniu lądolodu. 9-10 tys. lat temu nasz teren przypominał podnóże alpejskich lodowców czy też tundrę. Był bardzo surowy, ze skąpą, niską roślinnością. Najpierw pojawiły się porosty, potem mchy, znacznie później zaczęły się rozwijać lasy. Kilka tysięcy lat temu jezior było więcej i zajmowały większą powierzchnię niż dziś. Kiedy pojawił się człowiek, zwłaszcza rolnicy, zaczęła się większa emisja biogenów, czyli związków zawierających azot, fosfor i inne pierwiastki związane z obecnością coraz większej liczby ludzi. Te związki stopniowo migrowały do wód. To przyspieszyło ewoluowanie naszych jezior w zbiorniki eutroficzne, czyli bogate w życie, żyzne, porośnięte trzciną, muliste. Część z nich już zarosła. Tylko te izolowane, oddzielone lasem, często bezodpływowe i posiadające niewielką zlewnię zatrzymały się na wczesnym etapie ewolucji. To znaczy, że są ubogie w biogeny, czyli mają ubogie życie. To jeziora lobeliowe o miękkiej wodzie, z niską zawartością soli wapnia. Obecnie w Polsce mamy ponad 100 takich zbiorników, choć nie wiadomo, czy aż tyle, bo ich liczba maleje. Działalność człowieka powoduje, że one zmieniają swój chemizm, co objawia się m.in. zmianą charakterystycznej roślinności, w tym ginięciem tzw. roślin lobeliowych. Za jezioro lobeliowe uznaje się taki zbiornik, w którym występują co najmniej trzy takie gatunki - opisywał A. Mohr. Niestety, z brzegu dostrzegliśmy jedynie jedną kwitnąca skromnym białym kwieciem lobelię. Wiedzieliśmy, że gdzieś dalej pewnie rośnie więcej, ale też że jak nie tu, to nad Jeleniem napatrzymy się do woli. Ruszyliśmy dalej.
ZNOWU NA ASFALCIE I O ASFALCIE
Przeszliśmy obok samotnych zabudowań, oferujących agroturystyczny wypoczynek. Kwatera nosi nazwę, a jakże, Lobelia. Niewiele dalej na łące klangorem przywitała nas para żurawi, które gdzieś w wysokiej trawie wodziły swoje młode. Sponad wysokich ździebeł wystawały tylko głowy dorosłych. Trudno powiedzieć, czy to one, czy raczej nasza grupa wypłoszyła dwa bociany. Przeleciały nisko nad naszymi głowami. Wreszcie doszliśmy nad Stary Staw, nazywany w okolicy także jeziorem Kupca, od nazwiska mieszkającej tu kiedyś rodziny. To również zbiornik lobeliowy. - Ze względu na wspomniany chemizm, tj. niską zawartość związków wapnia, w takich zbiornikach nie znajdziemy wielu małży czy raków, bo te zwierzęta do budowy swoich pancerzy wykorzystują właśnie ten pierwiastek - wyjaśniał A. Mohr.
Po krótkim postoju znów ruszyliśmy, dochodząc do rowerowo-spacerowej ścieżki. Na nowym asfalcie nasza leśna pętla zamknęła się. Ale to jeszcze nie był koniec naszej wycieczki. W końcu chcieliśmy na własne oczy zobaczyć rośliny lobeliowe. Kierując się w stronę Jelenia, do przejścia mieliśmy niewielki odcinek, ale i tak kilkukrotnie musieliśmy podzielić się ścieżką z rowerzystami. To naprawdę ruchliwa trasa. Po kilku minutach już polną drogą szliśmy w kierunku tzw. Elbergów. To tu rozłożył się namiot Koła Gospodyń Wiejskich „Malwy” z Sierzna, które przygotowały dla nas pyszny rosół z domowym makaronem, chleb ze smalcem, słodkie wypieki i kawę. Był też burmistrz Ryszard Sylka, w końcu nasza wyprawa to część Dni Bytowa. Z jego obecności skorzystała też grupa okolicznych mieszkańców, którzy skarżyli się na utrudnienia, jakie wywołała ubiegłoroczna przemiana drogi wiodącej po dawnym torze w turystyczną ścieżkę (patrz obok). Potem był krótki konkurs z przyrodniczym pytaniem. Nieco rozleniwieni posiłkiem niespiesznie ruszyliśmy w stronę Jelenia. Bytowiakom widoków z Elbergów na jezioro nie muszę reklamować, wszystkim innym szczerze polecam.
LOBELIA I PRZYJACIELE
Wreszcie dotarliśmy nad Jeleń. Wyszliśmy na dziką plażę. Mimo lipcowej niedzieli, kąpiących się jak na lekarstwo. Za zimno. Z dala od brzegu dostrzegliśmy tylko jednego pływaka, do którego po chwili podpłynęła motorówka z ratownikiem. Naszą uwagę jednak znów przykuł A. Mohr. - To poryblin jeziorny, brzeżyca i lobelia jeziorna. Te gatunki nie są ze sobą spokrewnione, choć wykazują wiele podobieństw. A to z tego względu, że żyją w takim samym środowisku, czyli strefie przybrzeżnej jeziora, tzw. litoralu. Takie zjawisko upodabniania się do siebie gatunków niespokrewnionych biolodzy nazywają konwergencją - mówił przyrodnik, pokazując nam każdy z gatunków. Wszystkie tu rosną, tworząc miejscami coś w rodzaju podwodnych łąk. Kąpielowicze odwiedzający to miejsce na pewno je widzieli, zapewne bez świadomości, że oglądają roślinne świadectwo specyficznego chemizmu wody naszego Jelenia. Niestety ten jest zagrożony. Jezioro nie jest już takie przezroczyste jak dawniej, kiedy było widać na 6-7 m w głąb. Jego strefę przybrzeżną zaczyna coraz mocnej porastać sitowie, będące oznaką użyźniania. Czy winę za to ponoszą tłumy plażowiczów, które w upalne dni odwiedzają Jeleń? - Czy należy zakazać tu kąpieli? Absolutnie nie. Jeżeli się z nich rozsądnie korzysta, to czemu nie. Ważne, by kąpielisk nie było zbyt wiele, bo na nich roślinność jest wydeptywana, nie tylko ta lobeliowa. A przecież to rośliny zatrzymują swoim systemem korzeniowym część materii organicznej, same ją też pobierają, czym wpływają na chemizm wody. Tu na dzikiej plaży obok siebie mamy łąki poryblinu i brzeżycy oraz wydeptany piasek. Jeżeli utrzymamy te wyznaczone już miejsca do kąpania, nie tworząc nowych, to nie powinno być problemu. Jeleń rzeczywiście się zmienia, tzn. jego woda, żyzność. Jednak zanim zaczniemy kogokolwiek podejrzewać, że za tym stoi, musimy uświadomić sobie, że procesy zachodzące w jeziorach mają bardzo dużą inercję. To, że dziś dostrzegamy coś niekorzystnego, że zachwiała się dawna równowaga, może być spowodowane tym, co działo się wiele dziesiątków lat temu. Czyli np. że w osadach dennych zaczął się gromadzić większy zasób substancji biogenicznych. A teraz np. uwalniamy te osady do wody, bo zarybiamy zbiornik rybami dolnego żeru, czyli karpiowatymi. To wielkie nieporozumienie, postępowanie wbrew zasadom ochrony takich jezior. Te ryby zasysają muł, filtrują z niego pokarm, a potem wypluwają resztki do wody. Tym samym zmienia się jej chemizm. Uwolnione substancje powodują obfitsze i częste zakwity drobnych unoszących się w toni wodnej glonów. Skutkiem tego jest m.in. obserwowana przez nas latem obecność warstewki osadu pokrywającego np. podwodne łąki brzeżycy. Jak sobie przypominam z dzieciństwa, czegoś takiego w naszym jeziorze wtedy nie było, a dziś widać gołym okiem. Nie było też w tak wielu miejscach rozległych płatów szuwarów trzcinowych czy pałek wodnych, które są roślinami azotolubnymi. Bez wielkich badań zauważamy, że w Jeleniu zachodzą niekorzystne procesy. Możemy je jednak zatrzymać lub spowolnić. Nie chcę przez to powiedzieć, że np. wędkowanie w jeziorze lobeliowym nie powinno mieć miejsca. Chodzi o to, by prowadzić zarybianie odpowiednimi gatunkami, np. zrezygnować całkowicie z dużych gatunków ryb karpiowatych żerujących na dnie na korzyść zarybień drapieżnikami, które można wówczas intensywnie eksploatować wędkarsko przy użyciu sztucznych przynęt. Bardzo niekorzystne dla chemizmu jeziora jest używanie zanęt związane właśnie głównie z łowieniem ryb karpiowatych, bo emituje do zbiornika dodatkowe substancje biogeniczne - uważa A. Mohr.
Do Bytowa wracaliśmy mądrzejsi i mocno dotlenieni. W końcu w nogach mieliśmy prawie 10 km.
Zupełnie nieprzyrodniczym wątkiem wędrówki było spotkanie burmistrza z mieszkańcami okolic nowej ścieżki rowerowo-spacerowej na starym kolejowym nasypie. Choć jeden z mieszkańców zapowiadał, że razem z sąsiadami w ramach protestu będzie blokował przejście wycieczki, ostatecznie do niczego takiego nie doszło. Za to protestujący skorzystali z okazji, by wylać swoje żale przed miejskimi władzami. - Wiele rzeczy budzi w nas wątpliwości. Musimy dojeżdżać do naszych posesji. Nie sprzedamy samochodów i nie przesiądziemy się na rowery. Musimy więc korzystać z tej ścieżki - skarżyli się mieszkańcy. To jednak rodzi konflikty między nimi a innymi użytkownikami, którzy wybrali się na spacer pieszo czy na dwóch kołach. - Np. pieszy idzie sobie środkiem i nie zejdzie, kiedy my jedziemy. Czasami, gdy idzie grupa, to część schodzi na jedną stronę, inni na drugą. Jak wtedy bezpiecznie przejechać? - podawali przykłady. - Do nas też przychodzą piesi czy rowerzyści, skarżąc się na was - odpowiadał burmistrz. - Obawiamy się, że to skończy się jakimś wypadkiem. Już doszło do zderzenia dwóch rowerzystów - mówili mieszkańcy. Wskazywali miejsca szczególnie niebezpieczne, które należałoby poprawić. Ich zdaniem najlepszym rozwiązaniem byłoby przywrócenie do ruchu dawnych dróg, które funkcjonowały, jeszcze gdy linia kolejowa była czynna. - Wtedy ścieżka będzie ścieżką, a my będziemy mieli bezpieczne dojazdy - postulowali. - Ta okolica to nie skansen, który wymiera, powstają tu kolejne domy. Oczekujemy jakiegoś kroku, by odtworzyć te drogi - dodawali. - Powstanie ul. Wrzosowa, budowa każdej kolejnej drogi będzie kosztowna. W innych częściach też chcą takich - mówił R. Sylka, choć jasno dał do zrozumienia, że nie stanie się to w ciągu roku czy dwóch.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!