Reklama

Przepompownię zbudowali na partyzanta?

12/03/2014 19:13

Rodzina z Pomyska Wielkiego skarży się, że ratusz bezprawnie korzysta z ich działki. Co prawda urzędnicy po kilku interwencjach przyznali się do błędu, ale póki co nikt go nie usunął.


- W połowie 2008 r. bez naszej zgody firma zajmująca się budową kanalizacji we wsi na naszej posesji postawiła przepompownię ścieków. Zgłaszaliśmy burmistrzowi, że zaszła pomyłka, ponieważ w tym miejscu wyraziliśmy zgodę tylko na studzienkę o powierzchni ok. 1 m2, która miała być na równi z powierzchnią ziemi. Zgłaszaliśmy też, że korzystamy z tego terenu. Ponadto jest atrakcyjny pod względem komercyjnym, bo leży przy drodze wojewódzkiej. W tym miejscu wyznaczono ograniczenie prędkości do 50 km/h. Wiele firm zgłaszało się do nas z prośbą o postawienie reklamy oferując pokaźne wynagrodzenie. Stawki za udostępnienie gruntu w tym miejscu zaczynają się od 1,5 tys. zł wzwyż. Burmistrz nie reagował na naszą interwencję - piszą w liście do redakcji mieszkańcy posesji w Pomysku Wielkim. - Budowę przepompowni dokończono, ogrodzono i, żeby było zabawniej, powieszono tablicę z napisem w czerwonym kolorze: „Obcym wstęp wzbroniony”. Od tego momentu zostaliśmy pozbawieni prawa do władania w tym obszarze naszą nieruchomością, pomijając zeszpecenie krajobrazu oraz narażenie nas na wdychanie nieprzyjemnych zapachów. Po wielu negocjacjach burmistrz Ryszard Sylka przyznał się do bezprawnego działania i w piśmie z dnia 20.04.2011 r. zadeklarował, że w terminie do 31.10.2011 r. sieć kanalizacji sanitarnej wraz z urządzeniami zostanie usunięta z naszej nieruchomości, a teren uporządkowany. Niestety, do dziś na zasadach partyzantki bezprawnie włada naszą nieruchomością - tłumaczy rodzina z Pomyska pokazując pismo, pod którym z upoważnienia burmistrza podpisał się wiceburmistrz Andrzej Kraweczyński. Kiedy zwróciliśmy się do urzędnika o wytłumaczenie skierował nas do wydziału inwestycji i infrastruktury Urzędu Miejskiego. - Mamy dowód na to, że ci państwo zgodzili się na budowę na ich działce. Bez tego nie uzyskalibyśmy pozostałych zezwoleń. Właściciele gruntu zgodę wyrazili podpisując się na projekcie - mówi kierownik wydziału Izabela Trojańska. Chodzi o geodezyjną mapkę roboczą, na której ich zdaniem wyraźnie zaznaczono, że na newralgicznej posesji nie stanie nic innego jak przepompownia.


Jednak według właścicielki gruntu przepompownię po obrysie oznaczono, ale dopiero na mapce powykonawczej. Natomiast co do zgody, to na mapce roboczej widnieje oświadczenie, które brzmi: „W związki z planowaną budową kanalizacji sanitarnej dla m. Pomysk Wielki (gm. Bytów) wyrażam zgodę na wykonanie kanalizacji sanitarnej na mojej posesji zgodnie z projektem budowlanym, pod warunkiem uporządkowania terenu po wykonanych pracach”. - Nie wiemy już, jak mamy z nimi walczyć. Chcemy tylko, by zabrali to, co zbudowali i sobie stąd poszli. Na roboczych mapkach geodezyjnych ten punkt oznaczono jako przekreślone kółeczko. A to nie dowodzi, że stanie tu ogrodzona przepompownia wraz z innymi urządzeniami. Ten symbol z reguły oznacza właśnie studnię - tłumaczy właścicielka ziemi.


Dla władz gminy Bytów sprawa jest jasna. - Tłumaczenie, że wyrażono zgodę na budowę studzienki o powierzchni ok. 1 m2 jest niedorzeczne. Przecież stoi tam przepompownia. Może faktycznie ci państwo nie zrozumieli o co nam dokładnie chodzi, gdy przygotowywaliśmy inwestycję, ale wyrazili na to zgodę. Nie widzę innego wyjścia z sytuacji jak wejść na drogę sądową. Jeśli właściciele działki chcą, mogą to zrobić. Z naszej strony nie da się nic więcej zrobić - ucina A. Kraweczyński.


W bytowskim ratuszu sprawą zajmuje się też wydział mienia komunalnego. Jego pracownicy próbowali załagodzić sytuację proponując rodzinie z Pomyska pieniądze w zamian za użytkowanie ich terenu. - To się już trochę ciągnie. Pamiętam, że była mowa zarówno o odszkodowaniu w wysokości określonej przez rzeczoznawcę jak i odpłatności jak za dzierżawę. Niestety żadna z naszych propozycji nie zadowoliła zainteresowanych. Do dziś nie udało się tego zakończyć, a tym samym nie płacimy za dzierżawę ziemi. Co jakiś czas wysyłamy kolejne pisma, ale nie daje to efektów - tłumaczy kierownik wydziału Stefan Sroka.


Rodzina z Pomyska inaczej widzi te negocjacje. - Nim zaczęli budowę byli u nas kilka razy. Kilkakrotnie odmawialiśmy wejścia na naszą posesję. W końcu złamaliśmy się, ponieważ była mowa tylko o studzience i niczym więcej. Urzędnicy wspominają o pieniądzach. Owszem propozycje były, ale chcieli nam płacić 0,9 zł za m2 na kwartał. To śmieszne pieniądze, zwłaszcza że mamy własne plany dotyczące tej działki, a w zasadzie mieliśmy, bo to co tam stoi je przekreśla. Poza tym nasi sąsiedzi, u których też realizowano część tej inwestycji, dostają większe pieniądze. Dlaczego my mamy być pokrzywdzeni? Zresztą nie mówiono o pieniądzach przed rozpoczęciem inwestycji tylko długo po jej zakończeniu. Jeszcze raz podkreślam, nie zgodziliśmy się na oddanie gruntu, tylko na jego użyczenie lub zlokalizowanie na nim urządzenia stanowiącego część kanalizacji, ale nie takiego, które uniemożliwiałoby nam robienie w tym miejscu czegoś innego - mówi załamana kobieta oskarżając jednocześnie bytowskie władze o szykany, które odbijają się też na jej dzieciach.


W ratuszu twierdzą, że dla wszystkich stawki są takie same. - Mamy pewne wyznaczniki, które określają ile można zapłacić i te zastosowaliśmy. W ten sam sposób rozliczamy wszystkich, bez wyjątku. W całej gminie za teren pod przepompowniami płacimy tyle samo. Jak mówiłem, jeżeli ci państwo się z nami nie zgadzają, mogą zawsze skierować sprawę do sądu - wyjaśnia A. Kraweczyński.


Dlaczego więc urząd najpierw wysłał pismo, w którym zobowiązał się do usunięcia przepompowni, a teraz ani myśli tego robić? - W międzyczasie pod kanalizację ulokowaną na tej ziemi podpięli się sąsiedzi skarżących się mieszkańców. Mielibyśmy problem, gdyby usunąć instalację, ponieważ co z pozostałymi mieszkańcami, którzy już z niej korzystają? - kończy A. Kraweczyński, nie tłumacząc jednak dlaczego o zmianie decyzji rodzina dowiedziała się dopiero po swojej kilkakrotnej interwencji w ratuszu.


Co teraz? - Nie mam ani siły, ani pieniędzy na chodzenie po sądach. Chyba sama zlecę usunięcie tej instalacji albo osobiście ją zdemontuję. Na pewno tej sprawy tak nie zostawię - zapowiada mieszkanka Pomyska.


 

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.

Zaloguj się

Reklama

Wideo kurierbytowski.com.pl




Reklama
Wróć do