Reklama

Nazwy różne, historia jedna

02/01/2014 10:05

Przez pierwszą połowę swoich dziejów zakład państwowy, przez drugą spółka akcyjna i ostatnio sp. z o.o. Firma przy ul. Szarych Szeregów w Bytowie obchodzi 45-lecie.


Kompleks budynków przemysłowych (10 tys. m2 pod dachem) przy ul. Szarych Szeregów zaprojektowany w połowie lat 60. XX w. przez biuro projektów Drobprojekt z Warszawy stanął w naszym mieście w 1967 r. Pierwszymi pracownikami nowej firmy byli dyrektor Władysław Mrówka, główny mechanik Paweł Kowalewski i główny technolog Kazimierz Pałubicki. Jednak Zakład Artykułów Gospodarstwa Domowego ZAGOD oficjalnie ruszył dopiero w grudniu 1968 r. po osiągnięciu odpowiednich mocy produkcyjnych. Tę kolejną firmę branży metalowej w naszym mieście otwarto z myślą o pracy dla kobiet. I to głównie panie znalazły w niej zatrudnienie. W latach 70., obok Elmoru (dzisiejszego Polmoru) i Formetu (dziś FCPK), ZAGOD należał do największych pracodawców na Ziemi Bytowskiej. - Rosło zapotrzebowanie na wyroby gospodarstwa domowego, z drugiej strony bardzo prowincjonalny wtedy Bytów potrzebował miejsc pracy. W tym czasie eksportowaliśmy bardzo dużo koszy do zamrażarek enerdowskich. Z kolei pierwszym wyrobem, który wysyłaliśmy za granicę do strefy dolarowej, był pojemnik na ziemniaki - mówi K. Pałubicki, który w ZAGOD-zie pracował również jako zastępca dyrektora, w późniejszym okresie prowadził inwestycje.

Po niecałym roku fabryka zatrudniała 90 pracowników, a po dwóch już 200. Pierwsi przyuczali się w zakładach Polar-a we Wrocławiu. Co nie powinno dziwić, bo aż 90% produkcji z Bytowa, m.in. druciane suszarki czy półki, trafiało właśnie tam. W latach 70. zakład liczył już 400 osób. Wtedy też ZAGOD wdrożył nową technologię malowania części metalowych. Chodzi o powlekanie tworzywami sztucznymi metodą fluidyzacji, dziś potocznie nazywane proszkowaniem, albo malowaniem proszkowym. - Była to wówczas nowa technologia wprowadzona w Polsce na skalę przemysłową. Polega na tym, że podgrzane wyroby metalowe zanurza się w zfluidyzowanym proszku tworzywowym z poliamidu lub sproszkowanego polietylenu, a potem wypala w piecu - tłumaczy K. Pałubicki.

Mimo wdrażania nowoczesnych jak na tamte czasy technologii fabryka borykała się też z licznymi problemami. Przede wszystkim doskwierały braki części zamiennych do maszyn. - Wszyscy mieli kłopot z ich zdobyciem. Szczególnie trudno było z częściami do prościarek produkcji enerdowskiej. Najbardziej brakowało kół zębatych stożkowych. Dlatego oprócz sprowadzania ich od producenta z NRD zlecaliśmy ich wykonanie innym zakładom w kraju. Brakowało też części do zgrzewarek punktowych, o bezpiecznikach nie wspominając. Całe tworzywo pochodziło z zagranicy, o nie też musieliśmy walczyć - wspomina K. Pałubicki.


Z czasem budynki dzisiejszego Wirelandu powiększyły się dzięki samym pracownikom. - Projektantów fabryk obowiązywały normy, np. toaleta damska miała być na tyle i tyle kobiet, stołówka na określoną liczbę pracowników. A chcieliśmy mieć taką, która przyda się nie tylko na śniadanie, odgrzanie mleka czy kawę. Pracownicy chcieli na miejscu zjeść obiad. Dlatego w ramach czynu społecznego postawiliśmy zupełnie nowy obiekt, w którym teraz znajduje się restauracja „Zagoda”. Zawarliśmy umowę z Wojewódzką Spółdzielnią Spożywców. Ona nas obsługiwała, kupowała produkty, gotowała obiady, zatrudniała pracowników, a my te obiady jedliśmy - tłumaczy emerytowany wicedyrektor.


Zmiany własnościowe ZAGOD-u przyszły wraz ze zmianą ustroju w 1990 r. Z firmy państwowej zmienił się w spółkę aukcyjną. Jednocześnie z racji na główne tworzywo wykorzystywane w produkcji - drut (po angielsku „wire”) - firmę przechrzczono na Wireland. Część akcji pracownicy otrzymali za darmo, część mogli kupić, a resztę nabyły inne osoby. W tym nowym kształcie szybko zaczęło dochodzić do nieporozumień. 12.07.1990 r. doszło do strajku. W dramatycznych okolicznościach ok. 60 pracowników firmy wywiozło na taczce i wyrzuciło ówczesnego dyrektora. Według związkowców i byłych pracowników firmy ten próbował się bronić rozbitą butelką grożąc wszystkim, którzy chcieli do niego podejść. Nasi rozmówcy ze względu na wieloletnie procesy sądowe prowadzone potem z wyrzuconym dyrektorem, nawet dziś nie chcą ujawniać swoich nazwisk opowiadając o tych wydarzeniach. W szarpaninie złamano mu rękę po czym obezwładniono, wsadzono na taczkę i wyrzucono przed firmą.


Mniej więcej w tym czasie pakiet kontrolny akcji Wirelandu skupiło w swoich rękach kilka osób. To one przejęły władzę nad firmą. Fabryka odbiła się od dna. W latach 1996-1998 r. osiągała zyski na poziomie 3-5 mln zł rocznie. Produkowano m.in. dla sieci IKEA.


O Wirelandzie znów zrobiło się głośno w 2006 r., kiedy rozpoczął wojnę z niemieckim koncernem Wanzl, konkurentem na rynku wyposażania sklepów. Poszło o regały Solid York. - Niemcy oskarżyli nas o przywłaszczenie ich patentu. Głównie chodziło o nóżki, na których stoi regał - wyjaśnia obecny prezes Henryk Recław. Do czasu rozstrzygnięcia sprawy bytowiakom zabroniono sprzedaży regału w Anglii, Danii, Francji i Niemczech. - Zdecydowałem się go wytwarzać za namową Anglików. Mimo procesu i tak dalej go produkowaliśmy i sprzedawaliśmy, ale w trochę innej formie. Zmieniliśmy nieznacznie kształt nóżek. Owszem, nasz regał mógł przypominać niemiecki, ale to był nasz pomysł. Przyznam szczerze, że walka z niemieckim koncernem nas wykrwawiła. Niektórzy nie wytrzymali psychicznie i odeszli. Po trzech latach, w 2009 r. sąd uznał, że jesteśmy niewinni. Mimo to baliśmy się, by nie było odwołań od wyroku. Na szczęście dla nas Wanzl odpuścił - przypomina H. Recław.


Mimo to firmie nie udało się odrobić strat. Dlatego w 2011 r. powołano do życia nową spółkę, Wireland Sp. z o.o. Od poprzedniej przejęła majątek i profil działalności. Dotychczasowy asortyment, tj. wyposażenie sklepów, wyroby reklamowe, osłony śmietnikowe, poszerzono o ogrodzenia oraz kosze gabionowe.


Dziś obroty Wirelandu miesięcznie sięgają nawet 2,1 mln zł. W firmie pracuje 150 osób. Być może za kilka miesięcy zatrudnienie wzrośnie o kolejnych 50-70 pracowników. - Wszystko zależy od tego czy uda nam się podpisać kontrakt warty 37 mln zł z Żabką Polska. Pracujemy nad umową i staramy się przekonać właściciela sklepów Żabka i marketów Freshmarket, by zlecił nam wyposażenie swoich sklepów. Myślę, że już po nowym roku powinniśmy wiedzieć jaka jest decyzja klienta - zapowiada H. Recław.


Bytowska firma obsługiwała m.in. już takie sklepy jak Piotr i Paweł, Intermarche oraz wielu klientów detalicznych. Wireland wyposażał też np. warszawską operę, a stojaki reklamowe kupowały m.in. Coca Cola oraz Sony. Dziś Wireland szykuje się do wejścia na rynek włoski. - Chcemy otworzyć tam sieć hurtowni, by móc właśnie na tamtym rynku po niższych cenach sprzedawać nasze produkty. Można powiedzieć, że idziemy w ślady Druteksu, który już jakiś czas temu zainteresował się Włochami - mówi prezes firmy.


13.12. w przyzakładowej restauracji „Zagoda” obchodzono jubileusz 45-lecia firmy. Oprócz władz samorządowych i prezesów największych bytowskich przedsiębiorstw przyszli pracownicy Wirelandu, wśród nich również ci pracujący od samego początku - Tadeusz Pucelik i Franciszek Recław. Były kwiaty, prezenty i podziękowania. Pracownikom z co najmniej 30-letnim stażem pracy wręczono również pamiątkowe dyplomy.


[gallery columns="4" link="file" ids="5972,5973,5974,5975,5976,5977,5978,5979,5980,5981,5982,5983,5971"]

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.

Zaloguj się

Reklama

Wideo kurierbytowski.com.pl




Reklama
Wróć do