
Mało kto wie, że część fresków bazyliki w Licheniu powstawała w Kleszczyńcu, a modelami byli m.in. członkowie zespołu kaszubskiego „Jasień”. Ich autorami są Hanna Haponiuk i jej mąż Waldemar.
W ciągu trzech lat to mieszkające w Gdyni małżeństwo freskami pokryło setki metrów kwadratowych wnętrz Sanktuarium Maryjnego w Licheniu. Zaczęło się od udziału w konkursie. - O tym, że szukają artystów dowiedziałam się od dawnego nauczyciela. Pojechałam więc i pokazałam namalowanego przez siebie anioła. Przygotowałam też projekt nad ołtarz i naniosłam na niego poprawki według sugestii pani architekt. Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. Od razu poszłyśmy do księdza Makulskiego, który po godzinnej rozmowie dał mi to zlecenie - wspomina początki pracy w licheńskiej bazylice H. Haponiuk, córka malarza, który przed laty założył w Kleszczyńcu galerię „Heps”.
Latem 2002 r. przeniosła się z mężem do Lichenia, gdzie zaczęli od wykonania olbrzymiego fresku z aniołami nad ołtarz główny. - Trwało to pół roku z przerwami na posiłki i sen. Anioły wydają się niewielkie, ale w rzeczywistości każda z postaci jest rozmiarów dorosłego człowieka. Poza tym trzeba było inaczej skalować, by z dołu ludzie mogli dostrzec szczegóły, a tych pani architekt Barbara Bielecka chciała mieć na obrazach mnóstwo - wspomina H. Haponiuk. I tak po namalowaniu poszczególne fragmenty fresków najpierw wędrowały na swoje miejsce po kilkumetrowym rusztowaniu, by ściągać je znowu do poprawki, bo nie było z dołu widać np. łąki pełnej maków czy niezapominajek albo fałdów i bogatych zdobień szat. - Na szczęście praca szła dość sprawnie dzięki umiejętnościom męża. Projekty tworzone w komputerze za pomocą rzutnika wyświetlał na wielkich akrylowych płytach, na których potem powstawały malowidła. Z pomocą tej technologii nanosiliśmy też poprawki - najpierw robiliśmy je w komputerze, potem wyświetlaliśmy na fresku i od razu widzieliśmy, co trzeba skorygować. Tylko dzięki temu udało się wykonać wszystkie malowidła w 3, a nie w 10 lat - wspomina malarka.
Po wywiązaniu się z pierwszego ze zleceń otrzymali kolejne. W bazylice, pracując jednocześnie z blisko setką innych artystów, spędzili więc kolejne 2,5 roku. Czasami, w poszukiwaniu wytchnienia od panującego non stop we wnętrzach kościoła rozgardiaszu, zabierali pracę do domu w Gdyni oraz do rodziców w Kleszczyńcu. - Ciężko tam było o skupienie. W Licheniu jednocześnie kładziono posadzki, złocono kolumny, tworzono sztukaterie, freski, malowano i wykonywano wiele innych prac. Dlatego część płyt przygotowanych na freski ciężarówką dostarczono nam do Kleszczyńca, skąd w ten sam sposób odbierano gotowe. To było możliwe dzięki zaufaniu zleceniodawców. Wiedzieli, że wszystko zrobimy dobrze i na czas - wspomina pani Hanna.
Pobyt na naszej wsi artyści wykorzystywali też tworząc projekty malowideł. Tak powstał m.in. Bóg Ojciec oraz Mojżesz. - Wiąże się z tym zabawna historia, bo modelem był mój tata. Ubraliśmy go w powłóczyste szaty i pojechaliśmy w ładne miejsce. Śmiechu było co niemiara, gdy tata wyglądający jak biblijny prorok pozdrowił po drodze zdziwionych policjantów - wspomina. Te zdjęcia z plenerów na łąkach w Kleszczyńcu bardzo pomogły w wykonaniu olbrzymiej, dużo większej od dorosłego człowieka postaci Boga. - Kłopot mieliśmy głównie ze skalowaniem. Niełatwo malowało się ogromne dłonie czy głowę. Na szczęście dzięki zdjęciom zrobionym tacie w odpowiedniej pozie było prościej, choć w ostatecznej wersji wydał się pani Barbarze zbyt ludzki. Postaci na fresku musieliśmy więc z mężem dodać boskości, uczynić ją nie z tego świata. Mimo to nadal umiemy na nim rozpoznać tatę - śmieje się malarka. Podczas innego z plenerów na terenie gminy Czarna Dąbrówka modelami były osoby ubrane w stroje Zespołu Pieśni i Tańca „Jasień”. - Pomysł z wykorzystaniem regionalnych strojów był odgórny. Pani architekt tak skomponowała całą bazylikę, aby znalazło się w niej jak najwięcej rodzimych elementów, polskiej flory i fauny oraz właśnie ornamentyki ludowej. Pomyśleliśmy wtedy z mężem, że nie ma sensu wymyślać strojów, skoro takie są na miejscu. Zrobiliśmy więc zdjęcia dorosłym i dzieciom - mówi H. Haponiuk. Powstające również w Kleszczyńcu freski z Kaszubami zawisły w jednej z kaplic. Przedstawiają poświęcenie obrazu Matki Boskiej Licheńskiej. Autorzy zapewniają, że osoby, które im do nich pozowały, na pewno rozpoznają się na zdjęciach. To m.in. Dariusz Narloch z żoną i dziećmi. - Gdy Hania nas poprosiła chętnie się zgodziliśmy, bo to fajna przygoda. Potem ustawiała nas w różnych pozach - rozmodlonych, skupionych. Układała też osobno dłonie w różne gesty. Poza satysfakcją, że nasze wizerunki znajdą się w takim miejscu, to czułem też dumę, że ubierając stroje przyczyniamy się do promowania Kaszub - mówi D. Narloch. Oprócz jego rodziny artyści prosili o pomoc również pozostałych bliskich i przyjaciół. - Mamy nadzieję, że w ten sposób uwieczniliśmy ich nawet na setki lat, bowiem akrylowe płyty i farby są wieczne - śmieją się artyści.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie