
Studiując chciał być astronomem, został nauczycielem matematyki. Przez wiele lat kierował bytowskim ogólniakiem. Mało jednak kto wiedział o jego pasji. - To nie rzeźbiarstwo, takie tam dłubanie w drewnie - mówi skromnie Antoni Kaszczuk.
Na Ziemię Bytowską trafił ponad 30 lat temu. Przybył tutaj z żoną z Dolnego Śląska. - Studiowałem matematykę, ale nie chciałem zostać nauczycielem, a astronomem. W tamtych czasach jednak łatwiej było znaleźć pracę jako pedagog. Razem z żoną ruszyliśmy więc w nieznane. Zostaliśmy tutaj przyjęci bardzo dobrze, dostaliśmy mieszkanie służbowe. Zacząłem pracować w szkole w Pomysku Wielkim - wspomina A. Kaszczuk. Potem w 1984 r. rozpoczął pracę w bytowskim ogólniaku. Po 12 latach został dyrektorem tej placówki i pełnił tę funkcję do końca ub.r. - Miałem możliwość pójścia na wcześniejszą emeryturę i z tego skorzystałem. Tym bardziej że wiedziałem, co zrobię z wolnym czasem - mówi z uśmiechem pan Antoni.
Człowiek, którego niemal wszyscy znają jako nauczyciela matematyki i długoletniego dyrektora ogólnika, od ponad 10 lat rzeźbi. Jak przyznaje przygoda z dłutem zaczęła się zupełnie niespodziewanie. - Byliśmy na urlopie w górach. Tam zwróciłem uwagę na pewnego rzeźbiarza. Popatrzyłem, popatrzyłem i stwierdziłem, że ja też chyba bym tak potrafił - śmieje się A. Kaszczuk. Pierwsze dłuta dostał od przyjaciela Janusza Kosmowskiego, on też pomagał w pozyskiwaniu potrzebnego do dłubania drzewa. Jednak jak przyznaje rzeźbiarz początki nie były łatwe. - Głównie brakowało czasu. Praca w szkole bardzo absorbowała, dłubanie w drewnie stało się dla mnie odpoczynkiem. Z dłutem w ręku nad kawałkiem lipy mogłem się odstresować, odprężyć. Drugim kłopotem było miejsce. W mieszkaniu w bloku trudno pomieścić się z drewnem i sprzętem. Na szczęście mieliśmy działkę nad jeziorem w Gołczewie i przyczepę. To był po części mój warsztat - wspomina pan Antoni.
Wszystko się zmieniło kiedy z żoną przenieśli się z Bytowa do Łupawska. W drewnianym domu o metrażu ponad 100 m2 znalazło się miejsce na warsztat z prawdziwego zdarzenia. W niewielkim pomieszczeniu z oknem, z którego rozpościera się widok na las, pan Antoni przebywa wiele godzin. - Miejsce mam idealne, do niedawna kiepsko było jeszcze z czasem, to się jednak zmieniło kiedy przeszedłem na emeryturę. Choć i tak wszystkiego nie mogę poświęcić na dłubanie w drewnie, bo mam jeszcze wiele innych pasji - mówi mężczyzna i prezentuje nam swoją pracownię. Na licznych regałach leżą uporządkowane narzędzia. W ozdobnej skrzynce są profesjonalne wiertła, które otrzymał niedawno od znajomych. Obok regałów stoi stół, a na nim specjalne imadło. - Ten sprzęt podpatrzyłem kiedy byliśmy na wycieczce na Srilance. Spodobał mi się. Pomiędzy metalowymi uchwytami umieszczamy kawałek drewna i możemy zaczynać. Przyznam, że na początkowym etapie bardzo ułatwia pracę. Kiedy kawałek drewna jest duży, w tym imadle można nadać mu pierwszy kształt, a to jest bardzo trudne - opowiada pan Antoni demonstrując jak działa imadło i dodając: - Nigdy nie miałem do czynienia z drewnem, więc do wszystkiego dochodzę sam. Korzystam z rozmaitych portali internetowych, w których szukam wiadomości o odpowiednich dłutach czy drewnie. Dzisiaj wiem jak ważna jest jakość dłut. Cała tajemnica pracy tkwi w ich ostrości, żeby się nie tępiły. Jego ulubionym surowcem jest lipa. Dzięki pomocy przyjaciół ma jej pod dostatkiem, ale nie ukrywa, że często sam widząc, jak gdzieś wycinają te drzewa albo odcinają konary zabiega, by trafiły do jego składziku.
Pomysłów artyście nie brakuje. - To nie jest raczej nic nowego. Tworzę to, co przyjdzie mi do głowy, gdzieś zobaczę, ale zawsze jest w tym coś mojego - dodaje mężczyzna. Niemal cały dom zdobią świątki, anioły, grajki, płaskorzeźby. Każda z nich odzwierciedla indywidualne podejście rzeźbiarza do kawałka drewna. Są różnej wielkości od kilkunastocentymetrowych do nawet blisko metrowych. Niektóre zachowują surowy kolor drewna, inne pokrywa bejcą. Po zgromadzonych w domu pracach widać, że artysta często stara się w swoich rzeźbach wykorzystać również to, co stworzyła sama natura, czyli sęki, wewnętrzne zaciemnienia itd. Choć A. Kaszczuk nie szuka rozgłosu część jego prac trafiła już do znajomych, a zamówienia na kolejne wciąż przybywają. - Nie robię tego zarobkowo. Poza tym bądźmy szczerzy - przecież to nie jest żadne rzeźbienie, a takie tam dłubanie sobie w drewnie. To dla mnie czysta przyjemność. Uwielbiam robić coś dla konkretnej osoby, zwłaszcza takiej, którą dobrze znam. Dłubiąc widzę tego człowieka i wiem co chciałbym mu przekazać swoją pracą - zdradza pan Antoni. - Zdaję sobie sprawę, że może nie zachowuję proporcji takich jak powinienem, ale to co robię jest moje. Kiedy zaczynam dłubać, to prawdę mówiąc, nie wiem jaki będzie efekt końcowy. W tym tkwi cały urok. Czasami zastanawiam się czy trzymać się realiów, czy swojej wizji. Zazwyczaj wybieram to drugie. Zdarza się też, że robię kilka prac jednocześnie. Coś zaczynam, ale potem odkładam to na jakiś czas i sięgam po coś innego. To też daje radość - dodaje rzeźbiarz. Najprzyjemniejszą, jego zdaniem, częścią pracy nad rzeźbą jest jej wykańczanie. - Zajmuje mi to najwięcej czasu, bo się z tym bawię. Cieszy, kiedy wychodzi mi to nadspodziewanie dobrze - mówi z uśmiechem A. Kaszczuk.
Ci, którzy jeszcze nie mieli okazji zobaczyć prac emerytowanego dyrektora ogólniaka, będą mogli się z nimi zapoznać w najbliższy piątek 28.02. w Muzeum Zachodniokaszubskim w Bytowie. A. Kaszczuk został bowiem zaproszony do udziału w wystawie „Masz talent - pokaż co potrafisz”. - Telefon z muzeum z tym zaproszeniem zupełnie mnie zaskoczył. Początkowo wahałem się, ale przekonano mnie skutecznie - dodaje żartując pan Antoni.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie