
Czy Czarnej Dąbrówce grozi katastrofa ekologiczna? - Co kryją beczki zgromadzone w halach zakładu przy ul. Ogrodowej? - zadają sobie pytanie mieszkańcy sąsiadującego z nim osiedla. Niedawno do tamtejszego Urzędu Gminy dotarła informacja, że nawet kilkaset beczek z nieznaną substancją zgromadzono w obiektach dawnego Zakładu Usług Technicznych, który do niedawna funkcjonował jako niesławny kurnik, a potem chlewnia.
- Najpierw tuczono prawie 100 tys. kurczaków pod naszym nosem, potem były świnie. Teraz przywieziono setki beczek chemikaliów. Widać, że ktoś zupełnie nie liczy się z ludźmi, którzy tu mieszkają - mówią wściekli mieszkańcy Czarnej Dąbrówki. Chodzi o teren po dawnym Zakładzie Usług Technicznych leżący na skraju, przy ul. Ogrodowej. W 2016 r. wybuchł protest przeciw uruchomieniu w nim tuczarni kurczaków. Na taki pomysł wpadł przedsiębiorca z Gowidlina, który nabył teren i obiekty po upadłej firmie Irene wytwarzającej tam zbiorniki LPG. Na fetor i uciążliwe sąsiedztwo skarżyli się mieszkańcy, a gmina na jej zdaniem bezprawne prowadzenie działalności rolniczej na gruntach przemysłowych. Jeszcze więcej sprzeciwu wywołało uruchomienie w obiekcie tuczarni świń. Efektem były protesty, blokady dróg i niezakończone do dziś sprawy sądowe o wysokość należnego podatku od nieruchomości. Świnie ostatecznie zniknęły, a funkcja terenu w ewidencji gruntów na powrót została przywrócona do usługowo-przemysłowej. Nieruchomość przez pewien czas świeciła pustkami.
Na początku roku coś jednak drgnęło. - Zaczęły się jakieś remonty. Pojawiły się tiry. Przywożono coś i rozładowywano w halach. Z jednej strony myśleliśmy, że w końcu rozpoczną tam jakąś normalną, nieuciążliwą dla otoczenia działalność, ale z drugiej, znając wcześniejsze pomysły właściciela, pojawiły się obawy - mówi jeden z mieszkańców bloku sąsiadującego z zakładem. Lotem błyskawicy po Czarnej Dąbrówce rozniosła się wieść, że magazyny po sufit wypełniane są beczkami. - Podobno ktoś zajrzał do środka jednego z obiektów i zobaczył co najmniej kilkaset stalowych beczek - opowiadają mieszkańcy.
Informacja szybko dotarła do Urzędu Gminy w Czarnej Dąbrówce. - Widzieliśmy, że zaczął się jakiś ruch na terenie zakładu, ale nie mieliśmy żadnej informacji, w jakim kierunku te działania idą. Wzbudziło to zainteresowanie okolicznych mieszkańców. Ktoś przez jakieś szpary zajrzał do środka. Ku osłupieniu zobaczył kilkaset beczek. Do naszego urzędu docierało coraz więcej informacji. Ludzie byli zaniepokojeni tym, co się dzieje. Sprawą zajęliśmy się też na sesji Rady Gminy. Zdecydowaliśmy się powiadomić Wojewódzkiego Inspektora Ochrony Środowiska. W ub. tygodniu w asyście naszego urzędnika wszedł na teren zakładu, aby sprawdzić, co zgromadzono w zakładzie - mówi J. Klasa.
Obecny był również właściciel terenu wraz ze swoim mecenasem. - W tej chwili prawo nie pozwala na przeprowadzenie szybkiej kontroli, która zapobiegłaby ewentualnym szkodom. Trzeba przejść całą procedurę, aby zbadać zawartość beczek. Właściciel zgodził się jednak na obejrzenie obiektów. Tłumaczył, że magazyn wydzierżawił i nie ma nic wspólnego z zawartością. Policja ustaliła, że siedziba firmy dzierżawiącej magazyny mieści się w mieszkaniu, w Cewicach. Wzbudziło to w nas niepokój - mówi J. Klasa. W poniedziałek 17.02. służby na terenie zakładu pojawiły się po raz kolejny. - Straż jeździ na sygnale, widać policję i osoby chodzące po zakładzie. Nie wiemy, co tam się stało - alarmował naszą redakcję mieszkaniec Czarnej Dąbrówki, który obserwował całą akcję. - Wojewódzki Inspektor Ochrony Środowiska wraz z chemikami pobrali do analizy próbki. Czuwała nad tym policja. Zaangażował się też prokurator. Myślę, że sprawa jest poważna - mówi J. Klasa.
Mieszkańcy i władze gminy z niecierpliwością czekają na efekt kontroli zawartości beczek. - Pierwszy raz mamy do czynienia z takim przypadkiem na naszym terenie. Takiej liczby beczek nie da się w sposób niezauważalny przewieźć. Pewnie zrobiono to w nocy, kiedy wszyscy spali. Musiało to być kilka transportów. Na razie nie znamy efektów kontroli, dlatego nie wiemy, co tam się znajduje. Służby mają stwierdzić, co faktycznie w tych beczkach jest i czy zagraża mieszkańcom. Znając przedsiębiorcę i posiadając doświadczenie z przeszłości, jesteśmy pełni obaw. Może to dla nas być większy problem niż tuczarnia, jeżeli okaże się, że mamy do czynienia z realnym chemicznym zagrożeniem - mówi J. Klasa.
Dmuchając na zimne, władze gminy powołały sztab kryzysowy. - Mamy uzasadnione obawy. Słyszymy o pożarach takich nielegalnych składowisk, dlatego do czasu wyjaśnienia sprawy będzie dyżurowała nasza jednostka OSP - mówi J. Klasa. Głowa gminy obawia się, że sprawa może mieć dla samorządów również finansowe konsekwencje. - Jeżeli okaże się, że właściciel nieruchomości jest niewypłacalny i nie stać go na utylizację tych chemikaliów, to na swój koszt będzie musiała to zrobić gmina. W tej chwili ten koszt może być dla nas nie do poniesienia - mówi J. Klasa.
Skala problemu może okazać się jeszcze większa. - Najgorsze, że podejrzenia prowadzenia podobnej działalności pojawiły się co do pomieszczeń w Jerzkowicach. Tam też rozpoczęto remont obiektów. Związany jest z tym ten sam krąg osób. W tej chwili jednak służby nie mogą wejść na nieruchomość, aby to sprawdzić. Pomieszczeń, w których potencjalnie można magazynować niebezpieczne substancje, jest tam znacznie więcej, dlatego myślimy o zwróceniu się do policji i prokuratury o rozszerzenie kontroli również o te obiekty - zapowiada J. Klasa.
Policja prowadzi już śledztwo. - Informację o potencjalnym zagrożeniu otrzymaliśmy z Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska, które w tym tygodniu prowadziło czynności na terenie zakładu. Po zebraniu informacji wystąpiliśmy do Prokuratury Rejonowej w Lęborku o wszczęcie śledztwa z art. 183 kodeksu karnego, które dotyczy niebezpiecznego postępowania z odpadami. Straż pożarna przy pomocy dostępnego sprzętu i metod stwierdziła, że na razie zgromadzone w halach beczki nie przeciekają. Nie wydobywają się z nich też opary zagrażające zdrowiu okolicznych mieszkańców - mówi Michał Gawroński, rzecznik prasowy Komendanta Powiatowego Policji w Bytowie. - Kto wbrew przepisom składuje, usuwa, przetwarza, zbiera, dokonuje odzysku, unieszkodliwia albo transportuje odpady lub substancje w takich warunkach lub w taki sposób, że może to zagrozić życiu lub zdrowiu człowieka lub spowodować obniżenie jakości wody, powietrza lub powierzchni ziemi, lub zniszczenie w świecie roślinnym, lub zwierzęcym, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5 - cytuje M. Gawroński przepis kodeksu karnego, na podstawie które wszczęto śledztwo.
Słupska delegatura Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska w Gdańsku wciąż prowadzi czynności.
- Byliśmy tam w asyście policji, prokuratora i straży pożarnej. Stwierdziliśmy, że wewnątrz są zbiorniki typu mauser i stalowe beczki. Ustawione nieregularnie, w kształcie litery L, dlatego trudno policzyć, ile ich jest. Szacujemy, że zajmują ok. 1,4 tys. m3. Z powodu ryzyka rozszczelnienia i wydostania się groźnych oparów zbiorników nie ruszaliśmy. Beczki musi przebadać biegły w celu określenia zawartości - mówi Tomasz Żukowski, kierownik delegatury WIOŚ w Słupsku.
Do sprawy wrócimy.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!