
Prezentujemy kolejna część opowieści o księdzu proboszczu niezabyszewskim i dziekanie lęborsko-bytowskim Stanisławie Klatce.
DZIEKAN BYTOWSKI
19 marca 1946 r. ks. Klatka otrzymał dekret na stanowisko dziekana dekanatu lęborskiego, obejmującego powiaty Bytów, Lębork, Miastko i część powiatu morskiego. 1 czerwca 1949 r. na prośbę dziekana dekanat podzielono na dwa, tj. bytowski i lęborski. Mocą nowego dekretu ks. Klatka został dziekanem bytowskim, który obejmował powiaty bytowski i miastecki. Jedna z pierwszych anegdot, która przetrwała w parafii niezabyszewskiej i również innych parafiach dekanatu, wiąże się z nieznanym wtedy na Ziemi Bytowskiej zwrotem: „Panie dziejku, a co tam w polityce”. Ponieważ kapłan mówił szybko i dość niewyraźnie, parafianie Kaszubi zrozumieli, że zwraca się do nich rubasznie. W konsekwencji przerobili to na humorystyczną formę „Panie dziku” i tak przetrwało przez długie lata, a wielu o księdzu z Niezabyszewa mówiło „ks. dzik”.
Dzięki dobrej orientacji i pamięci, szybko poznał swych parafian, zwłaszcza ich ułomności. Ilustruje to m.in. ta opowieść: odwiedził pewną starszą osobę, przybyłą do Niezabyszewa z kresów dawnej Rzeczpospolitej. Zwrócił się do niej z zapytaniem: „dlaczego babcia nie chodzi do kościoła?” Otrzymał zapewnienie, że „przecież chodzę zawsze na choinku i na jajku” (należało to rozumieć, że chodzi zawsze na Boże Narodzenie i Wielkanoc).
Nim wierni opanowali język ks. dziekana, upłynęło wiele miesięcy. Nic więc dziwnego, że zdarzały się często zabawne nieporozumienia. Już po Bożym Narodzeniu w styczniu 1946 r. ks. Klatka rozpoczął kolędowanie po rozległej parafii. Ogłoszenia z kazalnicy o przebiegu kolęd wygłosił krótkie i bez komentarzy, wprowadzając w wielu umysłach chaos i niejasność.
Wielkim zaskoczeniem okazała się choćby kolęda w naszym domu. Wbrew dotychczasowym zwyczajom, ksiądz zjawił się u nas we wczesnych godzinach rannych. Panował wtedy silny mróz. Stwarzało to bardzo kłopotliwą sytuację. W górnej części zamarzła pompa, więc po wodę trzeba było biec do sąsiadów. Oni mieli studnię, więc można było czerpać wiadrem. W dodatku w pokoju stołowym piec nie został tego dnia jeszcze nagrzany. Tę trudną sytuację rozwiązał sam proboszcz. Przystępując do ceremonii, po krótkiej modlitwie, zachował się jakby wszystkich znał od dawna, nie wykazał żadnego zdziwienia. Na słowa moich rodziców przepraszających za zastaną sytuację, znalazł szybkie usprawiedliwienie: „Ja nie potrzebuję żadnych ciepłych warunków, mam na sobie wełnianą sutannę i grubą pelisę, to powoduje, że żaden mróz do mnie nie przenika. Natomiast na stole nie potrzeba eleganckiego obrusa. Przybyłem ze wsi podkarpackiej i jestem jak u siebie”.
Kiedy potem matka przyniosła brytfannę z usmażonym, pachnącym mięsem cielęcym, wyraził wielką radość: „Jadwigo, stawiaj brytfannę na stół, będę jadł to wspaniałe mięso bez talerza i widelców”. Tak prosta i szczera postawa zjednała mu u wszystkich sympatię. Po kilku minutach zapanowała swobodna atmosfera, a piec powoli nagrzewał wyziębione pomieszczenie. Późniejsze kolędy były już lepiej przygotowane, ale zawsze towarzyszyła im taka swobodna atmosfera.
DYSKRETNY I POMOCNY
Ze względu ważną funkcję w dekanacie, kapłana pilnie obserwował i prześladował Urząd Bezpieczeństwa. Mimo tego Powiatowy Komitet Frontu Narodowego w Bytowie zawiadomił Kurię Biskupią w Gorzowie Wlkp., że ks. dziekan Klatka w dowód zaufania został wytypowany i wybrany przez mieszkańców parafii niezabyszewskiej na radnego Powiatowej Rady Narodowej z dniem 7 kwietnia 1955 r. Kuria Biskupia zaakceptowała to. Cieszący się dużym zaufaniem kapłan udzielał sakrament małżeństwa osobom pracującym w Urzędzie Bezpieczeństwa, w Milicji Obywatelskiej, Komitetach PZPR oraz administracji państwowej. Śluby odbywały się dyskretnie w godzinach wieczornych, nie narażając tych osób na konsekwencje służbowe. Jednocześnie do końca życia ks. Stanisław nie ujawnił nikomu nazwisk i imion objętych tajemnicą. Podobnie bywało z udzielaniem sakramentu chrztu, przyjęciami do I komunii św. i bierzmowaniami dla członków tych rodzin.
Ks. S. Klatka pomagał też zagrożonym represjami parafianom. Znany był przypadek, iż pewna osoba została sądownie skazana na długoletnie więzienie za dezercję ze służby wojskowej w batalionie pracy w kopalni węgla na Śląsku. W sprawie tej ks. dziekan pojechał do Warszawy, aby spotkać się z tow. Wiesławem (Władysławem Gomółką), ówczesnym I sekretarzem KC PZPR, aby uzyskać zmniejszenie kary. Mimo że tow. Gomółka był kolegą klasowym z gimnazjum w Jaśle, ks. Stanisław nie uzyskał audiencji u wysokiego dostojnika partyjnego.
W przypływie szczerości ujawniał swe przygody z funkcjonariuszami bezpieki i milicji. Zachowała się anegdota o inwigilowaniu przez jakiegoś tajniaka, który całymi dniami obserwował kościół, plebanię i podwórza z zabudowaniami gospodarczymi. Nie wiedząc, jak pozbyć się tego osobnika, pewnego dnia ks. Klatka podszedł do niego podniesionym głosem zapytał: „czego poszukuje tam w moim podwórzu?!”. Przestraszony niespodziewanym zachowaniem księdza, tajniak przyznał się, że jest z milicji i ma zadanie chronić wieś. Na taką odpowiedź ksiądz odrzekł: „przepraszam, myślałem, że chce pan podpalić moją stodołę, bo jest wypełniona słomą, która jest łatwopalna”. Po tym zdarzeniu milicjant nie pojawił się już więcej.
Pełniąc funkcję dziekana często jeździł rowerem do plebanii w Bytowie na spotkania z kapłanami dekanatu. Pewnego dnia przemierzając ulicę Dworcową w Bytowie rowerem wjechał na chodnik, ponieważ nawierzchnia ulicy była wyłożona brukiem, co utrudniało poruszanie się po nierównej nawierzchni, a chodnik z gładkich płytek. Co więcej, ruchu pieszego akurat nie było. Ale przechodzący milicjant zatrzymał rowerzystę. Wyciągnął z kieszeni notes, chcąc zapisać dane. Przedstawiciel władzy zapytał: „nazwisko obywatela?”. Odpowiedź brzmiała: „Klatka”. Nie dowierzając właściwemu brzmieniu nazwiska milicjant powtórzył pytanie. Na co podniesionym głosem kapłan odpowiedział: „pisz baranie ks. Stanisław Klatka z Niezabyszewa”. Na tak sformułowaną odpowiedź nie było już żadnej wątpliwości.
Elokwentny dziekan bytowski słynął też z fenomenalnej pamięci i znajomości literatury, zwłaszcza klasyki greckiej. Ksiądz Alojzy Machay - ówczesny proboszcz w Pomysku Wielkim, opowiadał pewne zdarzenie. Podczas długich dyskusji ks. Klatka zaproponował: „będę recytował tekst z >>Iliady<< Homera w języku greckim, jeżeli macie wątpliwości, możecie porównać z oryginałem moje opanowanie”. Po długich recytacjach nikt nie miał zastrzeżeń. Równie doskonale władał pamięciowym opanowaniem tekstów liturgicznych w języku łacińskim.
Gerard Prondziński
c.d.n.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie