Jak sam mówi, nie lubi wojska ani wojskowego drylu. Choć widzom Eugeniusz Krzysztof Kujawski najbardziej kojarzy się z ról zagranych właśnie w mundurach, m.in. oficera Wehrmachtu w „Stawce Większej niż życie”, generała Steinera w serialu „Pogranicze w ogniu”, Heidricha w „Operacji Himmler” czy rajtara w „Czarnych chmurach”. W swojej 55-letniej aktorskiej karierze zagrał ponad 200 ról teatralnych i filmowych. Ponad 20 lat temu na swój dom wybrał Prądzonę. Myli się ten, kto sądzi, że na Kaszubach jest gościem.
W piękny słoneczny poranek zastajemy naszego gospodarza w pełnym rynsztunku... pszczelarza. Wspólnie z synem przegląda swoją pasiekę. 10 uli stoi na skarpie, w centralnej części ogrodu. - Pszczelarstwem zajmuję się od końca lat 70. Gdy mieszkałem we Wrocławiu, mieliśmy działkę. Pomyślałem że przydałyby się własne pszczółki. Kolega z teatru, inspicjent, miał hodowlę i zaproponował, że da mi rójkę. Nie miałem jednak gdzie ich trzymać. Na szczęście wtedy z pomocą przyszedł znajomy leśniczy, który podarował mi dwa ule. I tak zaczęła się moja przygoda z pszczołami. Na początku nie obeszło się bez trudności. Fachową literaturę w tamtych czasach trudno było zdobyć. Dlatego jestem samoukiem. Wciąż jednak się dokształcam. Półki mojej biblioteczki uginają się od książek na temat hodowli pszczół - zdradza Eugeniusz Krzysztof Kujawski.
Do 10 pszczelich rodzin prowadzi ścieżka z kamiennymi schodami ułatwiającymi zejście po stromym zboczu. Wokół rozciąga się piękny widok na łąki i las rosnący w sąsiedztwie Prądzony. - Nigdy nie zajmowałem się pszczołami tak na poważnie, np. nie hodowałem matek, ale miodu z mojej pasieki wystarczało dla mnie, najbliższych i znajomych. Teraz coraz mniej czasu poświęcam moim ulom. A pszczoły mają swoje wymagania. Wszystkie zabiegi trzeba wykonywać o odpowiedniej porze. Jeżeli czegoś się zaniedba, zaraz to widać po kondycji pszczół i ilości miodu. W tym roku mamy wyjątkowo słaby zbiór. Słońce spaliło grykę, a to jedyny na Gochach pożytek, z którego mogą korzystać owady. Nawet lip jest mniej niż kiedyś. Ludzie też nie szanują drzew, bo jak twierdzą, liście zaśmiecają im podwórka. Denerwuje mnie, gdy z takiego powodu stare lipy wycina się na opał - mówi Eugeniusz Krzysztof Kujawski.
Podczas gdy obmiata pszczoły z kolejnej ramki wyjętej z ula i wypełnionej miodem, z tarasu domu rozleniwionym wzrokiem wszystkiemu przyglądają się Mietek, Witek i Wacek. Trzy kocury, domownicy i wierni towarzysze aktora. - Zdarza się, że nie ma mnie przez tydzień. Ale gdy przyjeżdżam, koty zawsze wybiegają mi naprzeciw. Mietka dostałem w spadku po sąsiadach, którzy się wyprowadzili. Dwa pozostałe to znajdy. Wacka znalazłem na parkingu w Orłowie. Miauczał, jakby prosił: „Weź mnie, a się odwdzięczę”, i tak go przygarnąłem. Witka znalazłem na drodze, gdy był małym kociakiem. Z powodu moich częstych wyjazdów to jedyne zwierzęta, na które mogę sobie pozwolić. Gdy mnie nie ma, dają sobie znakomicie radę. O ich dokarmianie proszę sąsiadkę - mówi aktor.
Z Kaszubami związany jest od urodzenia. - Można powiedzieć, że jestem Kaszubą. Moja mama pochodziła z Przewozu koło Chmielna. Stamtąd mama i jej rodzeństwo migrowali do Gdańska. Wujkowie budowali Gdynię, a mama pracowała jako krawcowa w Gdańsku. Tylko jej jeden brat został w Puzdrowie koło Sierakowic, gdzie gospodarzył na niewielkim kawałku ziemi. Po wojnie przejął lepsze gospodarstwo po Niemcach, w Rokitach, koło Czarnej Dąbrówki - mówi Eugeniusz Krzysztof Kujawski. Był kilkuletnim chłopcem, gdy wojna przetoczyła się przez jego miasto. W pamięci do dziś zachował się świst lotniczych bomb. - Całą wojnę spędziłem w Gdańsku. To był straszny okres. Szczególnie pod koniec, gdy rozpoczęły się naloty i burzenie miasta. Ten smród, huk walących się domów i upokarzający strach przed lecącymi bombami. Słychać było, jak spada, a ty czekasz, gdzie upadnie. Wtedy słyszysz wybuch gdzieś obok i odczuwasz ulgę, że nie trafiła w nasz dom. Mieszkaliśmy na ul. Chłodnej. Podczas jednego bombardowania trafiło tartak dom obok i kamienicę naprzeciwko. Szczęście decydowało o tym, kto przeżył. Pewnego dnia po alarmie mama powiedziała, że nie idziemy do schronu, tylko do naszej piwnicy. Potem okazało się, że bomba trafiła w schron i przebiła betonowy strop. Zginęli wszyscy, którzy się tam ukryli - opowiada mieszkaniec Prądzony. - Zaraz po wojnie w Trójmieście żyło się tragicznie. Zachorowaliśmy na tyfus. Gdy wyszliśmy ze szpitala, okazało się, że jako autochtonom odebrano nam mieszkanie. Nie mieliśmy gdzie się podziać i z czego żyć. Mama, aby jakoś się ratować, oddała mnie pod opiekę swojemu bratu. I tak jako 9-latek trafiłem po raz pierwszy do Rokit. Nie byłem tam długo, ale później w gospodarstwie wujka zawsze spędzałem wakacje. Do dziś pamiętam ciężką pracę w żniwa - opowiada aktor.
W 1947 r. powojenne życie jakoś się poukładało. - Mama znalazła pracę jako krawcowa w domu dziecka w Sopocie. Znaleźliśmy też dach nad głową w starym budynku przy ul. Reja, gdzie panowały prymitywne warunki, podobne do tych w wiejskich chałupach - opowiada Eugeniusz Krzysztof Kujawski. Aktorstwem zainteresował się za sprawą mamy. - Bardzo lubiła chodzić do teatru, zawsze zabierała mnie ze sobą. Jak się potem okazało, miałem ledwie 1,5 roku, gdy pierwszy raz znalazłem się na widowni. Po wojnie pamiętam przedstawienia w Teatrze Wybrzeże. Można powiedzieć, że to tam w 1954 r. rozpocząłem swoją karierę, statystując w przedstawieniu „Tragedia optymistyczna”. Reżyserowała je Lidia Zamkow, a grał w nim m.in. Zbyszek Cybulski i Bogumił Kobiela. W teatrze grała wtedy plejada znanych potem aktorów. W 1957 r. działało Gdańskie Studio Rapsodyczne. Wiedziałem już, że chcę zostać aktorem. W 1958 r. pojechałem do Warszawy na egzamin eksternistyczny. Po jego zdaniu stałem się zawodowcem - mówi Eugeniusz Krzysztof Kujawski. Młody dyplomowany aktor pierwszy angaż dostał w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym w Koszalinie, a potem Teatrze Polskim w Bydgoszczy. W połowie lat 60. przeniósł się na południe Polski. - Najdłużej, przez 34 lata, pracowałem we Wrocławiu, w Teatrze Współczesnym i Teatrze Polskim. Stamtąd przeszedłem na emeryturę. Wróciłem do Sopotu, którego mieszkańcem byłem nieprzerwanie od czasu wojny. Zacząłem się jednak zastanawiać, czy pozostać w mieście czy przenieść się na wieś, do której miałem ogromny sentyment. W połowie lat 80. zacząłem szukać ziemi na sprzedaż. Chciałem nad jeziorem, ale szybko okazało się, że mnie nie stać. Kolega znalazł w gazecie ogłoszenie o sprzedaży działki w Prądzonie. Z synem pojechałem ją zobaczyć. Miejsce bardzo nam się spodobało. Gdy zobaczyłem kwitnącą wszędzie grykę, od razu pomyślałem, że to jest miejsce dla moich pszczół. Szybko zdecydowałem się na kupno. Przy okazji traktowałem to jak inwestycję i ucieczkę przed ogromną inflacją - mówi.
W 1990 r. aktor zaczął stawiać dom w Prądzonie. - Na działce znajdował się tylko stary dom ze studnią na podwórku, bez kanalizacji i instalacji wodnej. Gdy próbowaliśmy go remontować, wszystko zaczęło się sypać. Zapadła decyzja o budowie nowego domu, co w tych czasach było nie lada wyzwaniem. W 1989 r tona cementu kosztowała 32 tys. zł. Do Urzędu Gminy złożyłem podanie o przydział cementu. Nie dostałem go jednak. Rok później za tonę żądano już 360 tys. zł. Materiałów nie można było kupić, dlatego w okolicy znalazłem człowieka, który miał formę do robienia betonowych pustaków. Z synami zakasaliśmy rękawy i sami je zrobiliśmy. Dom powstał etapami. Jednego roku udało się zalać piwnicę, później parter itd. Po kilku latach w końcu było gdzie zamieszkać. Jednak mimo upływu 20 lat wciąż można powiedzieć, że nie jest dokończony - śmieje się nasz gospodarz. Mimo swoich 78 lat wciąż uprawia aktorstwo. - Pracuję w Teatrze Miejskim im. Witolda Gombrowicza w Gdyni. We wrześniu mamy premierę sztuki Fredry „Ożenić się nie mogę”. Po wakacjach wznowimy również wystawianie na Darze Pomorza sztuki wg adaptacji powieści Güntera Grassa „Idąc rakiem” - mówi aktor.
Widzowie, w tym dzisiejsi sąsiedzi z Prądzony, znają go jednak głównie z ról filmowych. - Byłem sprawny fizycznie, jeździłem konno, dlatego reżyserzy obsadzali mnie często w rolach wojskowych. Dużo na koniu jeździłem w „Hubalu” i „Czarnych chmurach”. W „Operacji Himmler” grałem Heidricha, a oficera wermachtu w „Stawce większej niż życie”. Jeśli chodzi o mundur, zarówno polski, jak i niemiecki, doszedłem dość wysoko. Generała Rozwadowskiego grałem w filmie „Zamach stanu” potem Rydza Śmigłego w „Polonia Restituta”. W życiu jestem szeregowcem rezerwy i prawie pacyfistą. W pewnym momencie zdenerwowałem się, że ciągle mnie obsadzają w rolach mundurowych. Zacząłem więc odmawiać. Kiedyś na jakimś festiwalu zaczepił mnie widz i cały zachwycony, że mnie zobaczył, zaczął chwalić moje role. Gdy powiedziałem, że zacząłem już odmawiać grania negatywnych postaci w mundurach, stwierdził: „Niech pan tego nie robi, bo my bardzo lubimy pana nie lubić” - opowiada, śmiejąc się E.K. Kujawski.
Dwa lata temu aktor obchodził 55-rocznicę pracy artystycznej. Z tej okazji od prezydenta Gdyni otrzymał tzw. Galion Gdyński, jedną z najpoważniejszych nagród artystycznych miasta.
Chociaż jego praca wciąż skupia się wokół Trójmiasta, na dom wybrał Gochy. - Na stare lata nie ułatwiłem sobie życia, bo pomyślałem, że byłoby to zbyt proste. Tu na wsi człowiek musi trochę walczyć o swój byt. Dlatego przygotowałem sobie już pomieszczenie, w którym mogę trzymać jakieś kury, a nawet kozę - mówi aktor z uśmiechem na twarzy. - Można powiedzieć, że w Prądzonie to mój dom od 10 lat. W ub.r. sprzedałem mieszkanie w Sopocie i tak definitywnie stałem się mieszkańcem wsi. To tu wracam po spektaklu do swoich pszczół i kotów. A w wolnych chwilach chodzę na ryby i grzyby - mówi.
Komentarze opinie