Reklama

Wielkosobotni dar - historia prawdziwa o Koszce

12/05/2022 17:20

Kobieta, która opowiedziała nam tę historię, chce pozostać anonimowa. Tylko pod tym warunkiem zgodziła się na opublikowanie tego, co wydarzyło się jej w Wielką Sobotę. Opowieść była tak wzruszająca, że żal było jej nie spisać. Czytelnikom musi wystarczyć skromna informacja, że miała miejsce blisko Bytowa i zdarzyła się naprawdę.

Kilka lat temu zamieszkała z 8-letnią córką 20 km od Bytowa, w małej miejscowości, w niewielkim domku z dużym ogrodem. Od razu zauważyła urzędującą tam dziką kotkę bez jednego oka. Kicia była tak dzika, jak tylko może być dziki skrzywdzony kot. Przez kilka lat nasza bohaterka zostawiała jej w krzakach jedzenie i obserwowała, jak 2 razy do roku robi się gruba, potem znika, by po jakimś czasie wyprowadzić kocięta, równie dzikie jak matka. Ponieważ kobieta mieszka blisko ruchliwej szosy, kocięta ginęły pod kołami samochodów, a kicia rodziła następne. W końcu i ona w ten sposób skończyła życie. Z jej ostatniego miotu został jeden kotek, który dzikość wyssał z mlekiem matki. Był tak ostrożny i nieufny, że wbrew rodzinnej tradycji nie wpadł pod żaden samochód. Prędko się okazało, że to również kotka. Jej kocięta niestety także szybko ginęły, co z wielkim żalem obserwowała właścicielka domu z ogródkiem. Cóż mogła zrobić?

Zaczęła od tego, że jedzenie stawiała coraz bliżej domu. Po pół roku kicia już dawała się dotknąć, a czasem nawet pogłaskać. Na zimę zamieszkała pod schodami w specjalnym styropianowym domku. Jednak jej instynkt działał bezbłędnie. Wszelkie próby pojmania spełzały na niczym. Tej wiosny znów była w ciąży. Zrobiła się w tym czasie bardziej łaskawa, dawała się głaskać, podchodziła sama i ocierała się o nogi. Jej zaufanie do naszej bohaterki rosło. Gdy kobieta siadała w ogródku na ławce, Koszka, gdyż tak ją nazwała, potrafiła wskoczyć na ławkę i siedzieć blisko niej. Wystarczył jednak jeden gwałtowniejszy ruch, by zwiewała w krzaki. Ponieważ ostatnio kicia często przybiegała od domu sąsiadów, nasz bohaterka podejrzewała, że gdzieś tam upatrzyła sobie miejsce do porodu.

W Wielką Sobotę, po święconym, kobieta zabrała się do drobnych prac w ogródku. Akurat poszerzała grządkę, przykucnęła, by powyrywać korzenie, gdy nagle poczuła, że coś jej się ładuje na kolana! Koszka? Niemożliwe? Weszła, wczepiła się pazurami w materiał spodni i za nic nie chciała zejść. W końcu po kilkunastu minutach zdrętwiała kobieta powiedziała „Zejdź, bo muszę wstać.” Delikatnie ją zdjęła i poczuła nabrzmiały, gorący brzuch. „Oj, ty chyba będziesz rodzić! Zaraz umoszczę ci kartonik”. Za chwilę przyniosła spory wyściełany starym polarkiem karton, wsadziła go pod schody i włożyła delikatnie kotkę do środka:

- Kicia obejrzała karton krytycznie, obwąchała go, miauknęła i wyskoczyła. Pobiegła kilka kroków w kierunku domu sąsiada, obejrzała się. Spojrzała na mnie, zupełnie jakby mówiła, chodź za mną, coś ci pokażę. No to za nią poszłam. Tak jak się domyślałam, prosto za budynek sąsiadów. Mają 2 domy. Nowszy, w którym teraz mieszkają, i starszy, w którym sąsiad, stolarz, ma warsztat i skład desek. Kicia zaprowadziła mnie pod ten starszy dom, prosto do okienka do piwnicy. Okienko miało wybitą szybkę. W środku leżały stosy desek. Kotka weszła tam i zaraz wyszła. Spojrzała znacząco, najwyraźniej zapraszała mnie, bym za nią tam przez to małe okienko weszła! Chciała mi pokazać, jakie świetne miejsce na gniazdo sobie znalazła. O nie, pomyślałam. Nie ma mowy, wracam do domu. Odwróciłam się i poszłam. Kotka za mną. Miauczy i ogląda się za siebie z żalem i pretensją: „Dlaczego nie chcesz zobaczyć tego fajnego miejsca?”. I taka zdegustowana szła za mną, ciągle lamentując. Tak się rozpędziła, że weszła za mną do mieszkania! Tam przy pierwszej okazji znów wlazła mi na kolana i spojrzała wymownie. W jej oczach wyczytałam: „Już się stąd nie ruszę, zaraz będę rodzić, a ty trzymaj mnie za łapkę”. No proszę, dzika kicia, niedotykalska, a teraz trzymaj mnie za łapkę. Czegoś takiego się nie spodziewałam. Zawołałam córkę, by mi szybko jakieś ręczniki na kolana położyła. Ledwie zdążyła je zakryć, a już zaczęła się akcja porodowa. Na moich kolanach urodziło się śliczne szaro-czarne kociątko! - opowiada kobieta. Jej córka szybko spod schodów przyniosła przygotowany wcześniej kartonik, umieściła go w cichym ciemnym kątku. Przeniosły tam Koszkę. W tym kartonie urodziła jeszcze dwa kociaki: żółtego i całkiem czarnego.

- I tak nagle w naszym domu mamy 6 kotów. Dwa, które dostałam rok temu od mojej mamy, i dziką matkę z trójką kociąt... Bałam się trochę, że dzika kotka będzie się załatwiać po kątach. Tymczasem okazała się porządniejsza od moich domowych kotów, którym czasem zdarzają się wpadki. Minął już tydzień, a Koszka jeszcze nigdzie nie nabrudziła. Zawsze prosi, by ją za potrzebą wypuścić. Te moje dwie damulki mogłyby się od niej porządku nauczyć - mówi, dodając: - No i taki prezent od Zająca. Tylko co my zrobimy z tyloma kotami! Na pewno zatrzymam tego, który mi się na kolanach urodził. Dla pozostałych dwóch, mimo protestów córki, będę musiała znaleźć kochające domy. Ale na to mam jeszcze 2 miesiące.

Maya Gielniak

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Reklama

Wideo kurierbytowski.com.pl




Reklama
Wróć do