
Łamało drzewa, zalewało domy, posesje i pola. Choć nawałnica trwała ledwie kilka minut, mieszkańcy Borzytuchomia niedzielne popołudnie zapamiętają długo. Wielu przeżyło chwile grozy. Jeden pomnik przyrody został przewrócony przez żywioł. Gmina zaczęła starania o usunięcie drugiej lipy, bo mieszkańcy boją się, że historia się powtórzy.
Żar lejący się z nieba, temperatura przekraczająca 30oC w cieniu i woda w jeziorach ciepła jak zupa. W ostatnich dniach wypoczywającym na Ziemi Bytowskiej towarzyszyła wymarzona aura. Z wyjątkowo ciepłego weekendu korzystali również mieszkańcy tłumnie odwiedzający lokalne kąpieliska. Niedzielny poranek 9.08. nie zwiastował zmiany pogody. Jednak po południu słoneczne niebo gdzieniegdzie zasłoniły kłębiące się ciemne chmury. Podczas gdy w większości przypadków skończyło się na drobnym, ciepłym deszczu, nad Borzytuchomiem utworzyła się komórka burzowa, która niosła zniszczenie wszystkiemu na swojej drodze. - Nagle zerwał się bardzo silny wiatr. Miałem wrażenie, że deszcz nie pada z nieba, tylko smaga wszystko poziomo - mówi jeden z mieszkańców wybudowań Borzytuchomia. - Chmury pokazały się na niebie między godz. 15.00 a 16.00. Poprzedziło je kilka grzmotów i nagle zerwał się silny wiatr, który przeginał do ziemi nawet te największe drzewa. Padał przy tym rzęsisty deszcz - opowiada Witold Cyba, wójt Borzytuchomia.
- Byłem akurat u szwagra na urodzinach na ul. Polnej. Nagle mocno zaczął ciąć deszcz, do tego potężny wiatr. Mimo że mieliśmy pozamykane okna, to woda dostawała się do środka. W pewnym momencie na chwilę ustało, ale zaraz znów zaczęło lać. W sumie jakieś 15-20 min. Ulicą normalnie płynęła rzeka. Moje podwórko też zupełnie zalało. Sąsiadom garaże, połamało też drzewa i kwiaty, ale w większości sami radzili sobie z wylewaniem wody. Nie pamiętam wcześniej czegoś takiego. Dobrze, że dość szybko się skończyło i nie doszło do tragedii - mówi Marek Bronk. - Mąż, który pracuje w Bytowie, zadzwonił, że nie wraca na razie do domu, bo leje, a jest motorem i nie chce zmoknąć. Zdziwiłam się, bo u nas nic nie wskazywało na to, że będzie padało. Nagle po kilku minutach i tutaj zerwała się ulewa. Leciał mocny grad, ale nie kulisty, tylko taki jakby nadłamany, ostry. Chowałam, żeby nic mi się nie stało. Zebrałam tylko szybko ręczniki, które suszyły się na dworze. Złamało nam śliwę i poniszczyło rododendrony i gladiole - opowiada mieszkanka wsi. Straż pożarna tuż po nawałnicy otrzymała zgłoszenia o przewróconych drzewach, uszkodzonych dachach i zalanych posesjach, grożących podtopieniem domu. - U nas było w miarę spokojnie, choć gdybym nie podwyższył chodnika, na pewno by mnie zalało. Przy każdej ulewie miałem z tym problem, chciałem, żeby gmina coś z tym zrobiła, ale w końcu musiałem sam się zabezpieczyć. Przewróciło tylko huśtawkę na dworze - mówi Roman Gostkowski.
Ofiarą nawałnicy padła też rosnąca przy plebanii w Borzytuchomiu ponad 30-metrowej wysokości lipa, która była pomnikiem przyrody. Konary drzewa uszkodziły dach plebani i zniszczyły ogród sąsiadów. - Gdy przeszedł wiatr ze ścianą deszczu, ogromne drzewo nie wytrzymało i poleciało na nasze podwórko. Uszkodziło dach plebani, nasze ogrodzenie, szklarnię i sad - żali się Izabela Las z Borzytuchomia. Straż pożarna zabezpieczyła dom proboszcza, ale ogromna kłoda i pozostałości korony drzewa dzień po zdarzeniu wciąż zalegały na podwórku plebani i sąsiadów. - To stara ogromna lipa, dlatego chcieliśmy, aby ktoś kompetentny zabrał się do tego i uprzątnął. Skoro to pomnik przyrody, liczyliśmy, że zajmie się tym wójt. Poszliśmy do Urzędu Gminy i dowiedzieliśmy się, że wójt nie ma do tego ludzi, a poza tym drzewo nie leży na gminnej posesji. Powiedział, że to nie jego sprawa i dał nam numer do Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska w Gdańsku. Ojciec tam zadzwonił i usłyszał, że uprzątnięcie takiego drzewa należy do kompetencji samorządu. Nie wiem, dlaczego w takim razie wójt umywa ręce i każe nam to zrobić. Nie dość że rozwaliło nam pół podwórka, to jeszcze teraz na plecach mamy wynosić ogromne konary? - żali się Łukasz Las. Poszkodowana rodzina postanowiła zgłosić sprawę na policji.
Inaczej rozmowę przedstawia wójt Borzytuchomia. - Pierwszy do urzędu przyszedł mąż tej pani. Wyliczył swoje straty na 1,4 tys. zł i spytał, czy z racji tego, że drzewo było pomnikiem przyrody, otrzyma od gminy odszkodowanie. Odesłaliśmy go do RDOŚ w Gdańsku. Być może ona wypłaca takie odszkodowanie, bo gmina pomników przyrody nie ubezpiecza. Potem jednak przyszła żona i nakrzyczała na mnie, że niczym się nie interesuję, że poniosła szkody i że drzewo jest własnością gminy. Właściwie nie dała mi dojść do głosu, bo gdy zacząłem mówić, wstała i wyszła - mówi W. Cyba. Przekonuje, że lipa mimo że jest pomnikiem przyrody, to własność prywatna. - Rosła na działce proboszcza. Przewróciła się na teren sąsiadów, dlatego jej właściciele mogą ubiegać się o rekompensatę z ubezpieczenia. Odpowiedzialnością za to nie należy obarczać gminy. Samorząd nie może ponosić kosztów sprzątania prywatnych posesji. Rozumiem jednak emocje, bo doszło do szkody - mówi W. Cyba.
Dzień po zdarzeniu pomoc w uprzątnięciu lipy zadeklarował jeden z miejscowych właścicieli Zakładu Usług Leśnych. To jednak nie kończy sprawy pomników przyrody w Borzytuchomiu. Proboszcz miejscowej parafii wystąpił do gminy o wycinkę stojącej obok drugiej, równie potężnej i wiekowej lipy. - W niedzielę drzewo jedynie musnęło dach parafii, niszcząc kilka dachówek. Strach pomyśleć, co by się stało, gdyby runęło na budynek. Obok stoi druga lipa, która teraz została odsłonięta i przez to bardziej narażona na powiewy wiatru. Sąsiedzi boją się, że przewróci się na ich dom, dlatego zwróciłem się do gminy, aby ta postarała się o zgodę na jej wycięcie - mówi ks. Jan Ciołek. - Usunięcie pomnika przyrody nie jest takie proste. Musimy najpierw przygotować projekt decyzji, a później wysłać go do zaopiniowania RDOŚ. Potem przyjedzie specjalista, który oceni wszystko na miejscu. Z tego co wiem, nie są tacy skorzy do wydawania zgody w takich sytuacjach. W naszej opinii drzewo może zagrażać okolicznym budynkom, dlatego podjęliśmy działanie w tej sprawie. Potrzebna będzie m.in. uchwała Rady Gminy o ściągnięciu z lipy klauzuli pomnika przyrody, co też nie będzie takie łatwe. Liczę, że jeżeli nie uda się wyciąć całego drzewa, to chociaż jego część. Przy usunięciu wierzchołka zachowa się pień drzewa - mówi W. Cyba
Wójt odniósł się też do powtarzającego się przypadku podtopienia jednej z posesji na osiedlu w Borzytuchomiu. - W tym miejscu woda z trasy wojewódzkiej wpada do przydrożnego rowu. Podczas ulewnego deszczu stare przepusty nie są w stanie odebrać większej ilości wody i ta wylewa na prywatną posesję. Problem powtarza się przy każdej większej ulewie. Zawarliśmy porozumienie z Zarządem Dróg Wojewódzkich, że razem oczyścimy rów, z którego wspólnie korzystamy, aby sytuacja nie powtarzała się w przyszłości - mówi W. Cyba.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!