Dawniej Kamienica dawała ludziom pracę, pieniądze i pożywienie. Dziś też daje, ale znacznie mniej. Naszą wędrówkę po jednej z najdłuższych rzek, mających swe źródło na Ziemi Bytowskiej, zaczynamy na Gochach.
ŹRÓDŁO W JEZIORZE
Jezioro Kamieniczno (po kaszubsku Kamieńczno) wąskim paskiem wciśniętym pomiędzy wysokie skarpy wije się przez 5 km. Stojąc gdzieś po środku, nie zobaczymy końców. Zapominając się, nieco łatwo odnieść wrażenie, że widzimy potężną rzekę. Dziś wypływa stąd tylko niewielka Kamienica. Jednak kilkanaście tysięcy lat temu, tyle że w odwrotnym kierunku, przewalały się tędy potężne masy wody z topniejącego lądolodu. Jego ciągle nasuwające się z północy cielsko budowało w pobliżu morenę czołową. W okolicy najpotężniejszym efektem tego procesu jawi się masyw Góry Siemierzyckiej. Te roztopowe wody niosły ze sobą masy piasku, usypując z niego na przedpolu większość Gochów. Poza piaszczystymi połaciami tego skrawka Kaszub śladem lodowcowego odpływu jest też prawdopodobnie ciąg suchych dziś dolinek rozpoczynający bieg kilkaset metrów na południe od południowego końca jez. Kamieniczno i włączający po drodze małe jeziorka.
Wróćmy jednak na północ do naszego jeziora. Choć jego linia brzegowa liczy ok. 10 km, nie przecina jej żaden strumyk czy większy rów, oczywiście poza Kamienicą. Jednym słowem wszystko to, co zabiera ze sobą rzeka, nie licząc tego, co pod postacią deszczu i śniegu wpadnie wprost do zbiornika, wypływa z podwodnych źródeł. Tajemniczości dodają jeszcze strome zalesione stoki. Na północy to las mieszany, a na południu, gdzie brzeg już nie tak wysoki, sosnowy.
Uroki jeziora od lat odkrywa wielu turystów. Zwłaszcza w północnej części na stromych zboczach rozgościły się licznie domki letniskowe. - Ludziom się u nas podoba. Widoki są jak w górach. Przyjeżdżają i ci, którzy stąd kiedyś wyjechali, i osoby zupełnie obce - mówi sołtys Ciemna, Jan Wirkus. Opowiada nam też to, co zasłyszał od starszych mieszkańców okolicy, m.in. o kolejce wąskotorowej, jaka miała prowadzić z Gliśna, przecinając wypływ rzeki aż do Ciemna i dalej Trzebiatkowej. Podobno służyła do wywozu licznych tu kamieni i głazów. To po niej do dziś zostały słupy sterczące z wody. Rozmawiamy z nim, siedząc na drewnianej ławce, będącej częścią wyposażenia placu rekreacyjnego i miejsca do kąpieli należącego do jego sołectwa. To tu rozgrywany jest od 3 lat kaszubski triathlon, łączący w sobie wyścigi kajakiem, na rowerze i biegiem. Naprawdę można się zmęczyć.
Większość odwiedzających to miejsce raczej nie chce się spocić, a poplażować. No może poza kajakarzami, którzy właśnie tu upatrzyli sobie miejsce wodowania i wyjmowania z wody swoich łódek. Płynięcie dalej Kamienicą raczej nie wchodzi w grę. Rzeka przez kilka kilometrów jest zarośnięta i płytka, nie mówiąc o kilku przenioskach. Szkoda, bo jest na tym odcinku wyjątkowo pięknie i interesująco.
PIERWSZY MŁYN
Rzeka już u swojego początku została zaprzęgnięta przez człowieka do pracy. „Żurawi Młyn” jest dziś co prawda sympatycznym gościńcem, ale jego nazwa zdradza, jak przez ponad dwa stulecia ten obiekt był wykorzystywany. Mełł zboże. Również dziś rzeczna woda nie jest tylko turystyczną atrakcją, ale napędza niewielką elektryczną turbinę. - Daje nam około połowy potrzebnego prądu - zdradza nam właścicielka gościńca, Magdalena Kogutowska. Razem z mężem, Duńczykiem, „Żurawi Młyn” prowadzą od 2 lat. - Przejęłam go po ojcu - dodaje. Jej specyficzna wymowa spółgłosek zdradza, że i ona znaczną część życia spędziła w Danii. - Nasi goście z innych części Polski myślą, że to wpływ kaszubskiego - uśmiecha się kobieta. Rozmawiamy, siedząc przy stawie spiętrzającym wodę z rzeki. Nie możemy się oprzeć, by co rusz nie rzucić spojrzenia na wielkie ławice małych ryb przemykające nisko nad dnem. Nasza rozmówczyni też jest pod urokiem otaczającej ją przyrody. Zwłaszcza małych błyszczących na niebiesko klejnotów, które polują na te rybki - zimorodków. Nic więc dziwnego, że w sowim biznesie stawia na poszanowanie natury.
- Mam takie marzenie, by stworzyć tu park interaktywny, pokazujący, czym jest zielona energia. Początkiem już jest nasza turbina napędzana rzeką - mówi pani Magdalena, tłumacząc że odwiedzający gościniec szukają właśnie wytchnienia od wielkomiejskiego życia, spokoju, a dzieciom, które z sobą przywożą, chcą pokazać, skąd bierze się mleko czy jajka. - Tu nie ma nawet zasięgu - dodaje. Nie wszyscy jednak przyjeżdżają z Warszawy, Poznania, Krakowa czy Trójmiasta. W starym młynie nad Kamienicą goszczą też dawni mieszkańcy tych terenów, szukając tego, co przeminęło...
Niedaleko za pensjonatem rzeka wpływa do małego podłużnego jeziora. To Przytarnia. Jego nazwa zdradza, że gdzieś w pobliżu znajdował się tartak. Być może chodzi o odwiedzony już przez nas „Żurawi Młyn”, tzn. jego poprzednika, ale może też zupełnie inny, dziś już nieznany.
DO STAREJ PAPIERNI
Poniżej Przytarni Kamienica wpływa do wąskiej doliny. Jej zbocza w części pokrywają pastwiska, a nieco wyżej od nich orne pola i kępy drzew. Rzeka wije się na samym dole. Stanowi tu granicę między sołectwami Ciemno i Piaszno. Ich mieszkańcy wypasają tu swoje krowy. Jej przebieg łatwo dostrzec dzięki trzcinom i krzakom wierzby. Rzeka jest wąska i płytka. Ale nie zawsze tak było. Łatwo dostrzegamy dawne zakola, tworzące najniższe części doliny, świadczące, że kiedyś Kamienica płynęła jeszcze wolniej, a jej meandry były obszerniejsze. Nasz kolejny rozmówca uświadamia nam, że to wcale nie tak odległe czasy. - Wszystko sprawiła regulacja, zdaje się w latach 50. Pogłębiono rzekę. Przedtem ryb i raków było bardzo dużo - wspomina Achilles Pawłowski, rodowity mieszkaniec Piaszna. Pan Achilles przypomina też epizod ze swojego życia związany z rakami z Kamienicy. - Można je było łowić od marca do czerwca. Potem był już okres ochronny. Łowiłem za pomocą koszy, raczników. Raki woziłem do Bytowa. Stamtąd trafiały do Warszawy, skąd wywożono je do Holandii, Francji, Niemiec. Ludzie je też tu jedli. Tam zaraz jak rzeka wpływa z jeziora, łowiono szczególnie duże sztuki. Na kilogram wystarczało ich 8. Nie bawiono się też w jakieś przepisy. Wrzucano je do osolonej wody, a potem wyciągało mięso ze skorupek - mówi. Nasz rozmówca w ciągu dwóch miesięcy potrafił zarobić nawet 20 tys. zł, czyli tyle, na ile wielu musiało wtedy pracować grubo więcej niż rok, albo i dwa. Ale nic dziwnego, skoro z jednego połowu wyciągał do 7 worków pełnych tych pysznych skorupiaków!
O obfitości ryb i raków wspominają też inni tutejsi mieszkańcy. Nam pozostaje tylko oblizać się, marząc o tym, co by było, gdyby nie zmeliorowano dawniej rzeki. Wracamy w dolinę, obiecując sobie, że pana Achillesa jeszcze odwiedzimy, bo jest on prawdziwą skarbnicą wiedzy o przeszłości Piaszna i okolicy.
Po przebyciu dobrego kilometra rzeka zmienia swój charakter. Zbocza doliny zwężają się, stając się przy tym bardziej strome. Na jej dnie pozostaje miejsca jedynie na koryto. Kamienica rzeźbi głęboki przełom. Wysokie na ponad 20 m zbocza pokrywa bukowy las. Sceneria jest niesamowita. Latem, kiedy drzewa okrywa listowie, panuje tu półmrok. Tylko tu i ówdzie promieniom słońca udaje się przedostać do płynącej wody. Dzięki nim można dostrzec, że kamienie wyściełające dno rzeki często okrywa czerwony nalot. To plechy hildebarntii rzecznej, krasnorostu, który lubi czyste, ubogie zwłaszcza w związki fosforu natlenione wody. Niestety gdzieniegdzie dostrzegamy ślady kół quadów. Widać nie wszyscy mają w poważaniu to prawdziwe sanktuarium natury.
Dalej już po wypłynięciu z jaru rzeka zwalnia. Wkrótce też wpada do sztucznego zbiornika, który piętrzył w nim wodę co najmniej od końca XVI w. Jak pokazują stare ryciny, wyprowadzano ją ze stawu aż trzema korytami, kierując na młyńskie koła napędzające urządzenie do rozdrabniania szmat, służące potem do wyrobu arkuszy do pisania. To była papiernia, jedyna w naszych stronach. Przez ponad dwieście lat dawała pracę i niezłe pieniądze. Po jej upadku spiętrzenie „przejęły” młyn zbożowy i tartak. Ale i one w końcu skapitulowały. - W stawie spiętrzającym jako chłopak kąpałem się jeszcze w latach 70. - wspomina Ludwik Szreder, który wtedy mieszkał w Tuchomiu. Ale dziś po tętniącym przedsiębiorstwie nie zostało niemal nic. Co prawda w latach 90. właściciel tego terenu chciał uruchomić tu stację paliw. Bez skutku. Jedyną pozostałością po jego nieudanym pomyśle są metalowe zbiorniki leżące nieopodal rzeki. Sam staw jest zamulony. W nie lepszej kondycji pozostaje rozsypujący się spiętrzający go kamienno-ziemny wał i betonowe konstrukcje po tartaku. Woda spada z nich z szumem z wysokości ponad metra, choć dawniej spiętrzano ja nawet na ponad 2 m. Poniżej dawnej papierni rzeka płynie dziko dochodząc do najstarszej części Tuchomia, dziś na znak słynnego średniowiecznego właściciela wsi i wielu innych pobliskich włości Chocimierza.
DO MOSTU PRZY TARGOWISKU
Nieco dalej rzeka wpada do misy spuszczonego przed ponad pół wiekiem jez. Orlicko. Miejscowi wspominają, że było wyjątkowo rybne. Miały powstać tu łąki, ale dziś rośnie jedno wielkie trzcinowisko. Teraz nie ma ani siana, ani ryb. Stojąc na dawnym brzegu, niewiele widać, bo trzciny sięgają ponad 2 m. Za to widok z drogi gminnej, która biegnie w poprzek stoku wspinającego się od północnej strony Tuchomia w kierunku Piaszna, jest przedni. Będzie jeszcze lepszy, kiedy drzewa zgubią liście. Tego lata na zlecenie tuchomskiego samorządu wytyczono tu nawet szeroką ścieżkę, którą można dojść niemal tam, gdzie kiedyś znajdował się środek jeziora. - Wycięliśmy trzciny, by się przekonać, jak dziś biegnie rzeka w tym terenie. Przyda się tez geodetom, którzy muszą dokonać pomiarów, jeżeli chcemy reaktywować jezioro. Przy okazji wierciliśmy też w dwóch miejscach, żeby określić, jak głęboko nad starym dnem zalegają osady organiczne. W obu wypadkach osiągnięto je na 6 metrach - wyjaśnia Stanisław Czuprym z Urzędu Gminy w Tuchomiu.
Korzystamy z tej ścieżki, by przekonać się, jak wygląda środek spuszczonego zbiornika. „Trakt” zaczyna się tuż obok mostu nieopodal siedziby urzędu gminy. Pierwsze kilkadziesiąt metrów pokonujemy, przeskakując po karczach niedawno wyciętych wierzb albo innych solidniej wyglądających kępach. Ale nie jest łatwo, stopy się nam ześlizgują, czasem nie mamy gdzie ich postawić, więc grzęźniemy po kostki w ciemnej, zabrudzonej gnijącą roślinnością wodzie. Potem są już tylko trzciny, więc częściej się zapadamy. Co więcej, podłoże zaczyna drgać pod naszym ciężarem. Czujemy, że stąpamy po grubym roślinnym kożuchu zanurzonym w wodzie głębokiej nawet na kilka metrów. W każdym razie na tyle głębokiej, że nie nie zapuściły tu korzeni żadne topole, osiki czy wierzby. One trzymają się skraju trzcinowiska, wyznaczając w przybliżeniu dawne granice zbiornika (widać to wyraźnie na mapie na Google). To widomy znak, że jezioro wciąż istnieje. Melioracja zapewne obniżyła jego poziom i pomogła zarosnąć trzciną, ale wiele wody przyniesionej przez Kamienicę wciąż tu zostaje, ukryta wśród plątaniny żywych i martwych roślin.. Ona sama płynie leniwie, też mocno zarośnięta. Wydaje się, że wystarczyłoby pozbyć się tych roślin, a Tuchomie odzyskałoby atrakcyjny akwen. I na tym polega też plan tutejszej gminy.
Dochodząc drogi krajowej nr 20 Kamienica przemyka pod mostem. Tu zaczyna się kolejna cześć naszej opowieści...
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!