
Wracamy do wspomnień o śp. Romanie Felskowskim, długoletnim nauczycielu, którego pożegnaliśmy w ubiegłym tygodniu.
Do Bytowa przyjechał w 1953 r. z Kościerzyny, rozpoczynając pracę jako nauczyciel matematyki w tutejszym Liceum Ogólnokształcącym. - Wtedy poznaliśmy się z Romanem. Uczył w LO, ja byłem uczniem Liceum Pedagogicznego. Oboje wstąpiliśmy do brygady rolnej Służby Polsce - wspomina Józef Sobczak, emerytowany nauczyciel bytowskiego ogólniaka. - Mimo trudnych warunków socjalnych, Roman był wyrozumiały. Zawsze z tolerancją patrzył na otaczający świat, na życie. Raz podczas naszej nocnej służby ktoś chciał zrobić mu dowcip i na uchylonych drzwiach postawił wiadro z wodą. Akurat to ja je otworzyłem, bo chciałem go obudzić, i woda wylała się na mnie. Roman podziękował mi, że przyjąłem cięgi, ale nie dochodził do tego, kto był winien, kto chciał z niego zażartować - opowiada J. Sobczak. - Kiedy już razem pracowaliśmy, zawsze dużo dyskutowaliśmy, m.in. o historii np. Kaszub. Tyle miał zawsze do powiedzenia, niestety nie zdążyliśmy wszystkiego przedyskutować - dodaje emerytowany pedagog. - Przyszedłem do ogólniaka jako nauczyciel z zaledwie 5-letnim doświadczeniem. Pan Felskowski był moim mentorem z matematyki i moim szefem - mówi z kolei Antoni Kaszczuk, który do bytowskiego ogólniaka trafił w 1984 r. - Zapamiętałem go jako człowieka z klasą. Jeśli popełniłem jakiś błąd, pan Felskowski, chcąc zwrócić mi uwagę, nigdy nie robił tego wprost, nie wytykał. Podchodził do mnie, przedstawiał jakąś hipotetyczną sytuację i pytał, co bym zaradził. Wtedy po chwili orientowałem się, że chodzi o moją sprawę. Wtedy też wiedziałem już, jak powinienem postąpić. Uzyskał skutek właśnie delikatnością, klasą - opowiada A. Kaszczuk.
Jednak bytowiacy kojarzyli R. Felskowskiego przede wszystkim jako nauczyciela. - Młody, przystojny, wysportowany zyskał zaufanie i uznanie uczniów za bezpretensjonalną postawę, szeroką wiedzę i gotowość niesienia pomocy w nauce - wylicza Andrzej Szczepanik, jeden z pierwszych uczniów R. Felskowskiego. - Kiedy po mojej maturze pełnił obowiązki dyrektora ogólniaka, nasza znajomość na pewien czas uległa jakby zawieszeniu. Potem doprowadził do matury moją córkę Annę. Spotykaliśmy się po sąsiedzku, dyskutowaliśmy i wracaliśmy do czasów szkolnych. Potem zaczęliśmy współpracę w samorządzie osiedlowym. Pomagaliśmy w organizowaniu zjazdu z okazji 60-lecia ogólniaka, rozpoznając postacie nauczycieli ze starych zdjęć - opowiada A. Szczepanik, dodając: - Na zjeździe Roman zaproponował, abyśmy jako jedni z pierwszych jego uczniów mówili sobie po imieniu. To była wzruszająca chwila. Stanowiła dowód, jak dobrze czuliśmy się w swoim towarzystwie. Roman był nie tylko wymagającym matematykiem. Z zamiłowania historyk amator angażował się szczególnie w wydarzenia związane z II wojną światową na Pomorzu. Znał liczne rodziny zamieszkujące Kościerzynę i okolice, zasłużone w walce z Niemcami. Kiedy pisałem artykuł pt. „Żołnierz w sutannie”, pomagał mi w zbieraniu historycznych materiałów. Lubił poezję - mówi A. Szczepanik. R. Felskowskiego wspomina też jego uczeń z lat 1964-68: - Kiedy jeździliśmy na wykopki i pan Felskowski jechał z nami, już wiedzieliśmy, że odbędą się tam zawody sportowe. To był jego konik. Zawsze organizował je w przerwie, więc szybko jedliśmy bułki, żeby zdążyć - mówi z uśmiechem Ryszard Dykier. - Na jednym ze zjazdów szkolnych przyznaliśmy mu się do pewnej rzeczy z dawnych lat. Otóż pan Felskowski nasze klasówki chował w szafce zamykanej na kłódkę. Był to mebel z płyty pilśniowej przybitej z tyłu gwoździkach. Odsuwaliśmy ją i wymienialiśmy nasze sprawdziany. Jak pan Felskowski dowiedział się o tym na zjeździe, zrobił wielkie oczy. Jego mina była bezcenna. Na szczęście nie gniewał się - mówi R. Dykier.
R. Felskowski wspominany jest jako wspaniały matematyk. - Był cudotwórcą, potrafił ludzi o żenującym poziomie logicznego myślenia dużo nauczyć. Umiał tłumaczyć, był cierpliwy. Znakomity pedagog - mówi Irena Kuchta, uczennica śp. p. Romana na przełomie lat 70. i 80., a potem nauczycielka w ogólniaku. - Zachęcał do podchodzenia do tablicy, wykładając na stół cukierka iryska. Pytał, czy ktoś się skusi, jak nikt się nie zgłosił, dokładał kolejne, aż w końcu zgłaszaliśmy się do rozwiązania. Jak ktoś nie potrafił zapamiętać wzoru matematycznego, pan Felskowski kazał kupić gazetę i jej cały margines zapisać wzorem. Pamiętam, jak kupiłam „Misia”, bo miał najwęższy margines, ale do dziś pamiętam to równanie. Człowiek, choćby nie wiem jak chciał zapomnieć, to się nie da - wspomina I. Kuchta. - Pamiętam też którąś z najbardziej mroźnych zim, rok 1979 lub 1980. W sali matematycznej było stare wyszczerbione okno i w klasie zwisał ogromny sopel lodu. Tak zimno, że nie było najmniejszych szans, że stopnieje. A pan Felskowski przyszedł w swoim nieśmiertelnym polo i dziwił się, że marzniemy. Uprosiliśmy, żebyśmy mogli siedzieć w kurtkach i rękawiczkach. Gdy podeszłam do tablicy rozwiązać zadanie, miałam założone te dwupalczaste, co pan Felskowski skomentował: „Ale ty to już powinnaś wyrosnąć z piaskownicy do rękawic pięciopalczastych!” - opowiada I. Kuchta. - Z kolei na 1 dzień wiosny udekorowaliśmy cały jego rower bukietami pierwszych kwiatów. Długimi wiankami otoczyliśmy każdą szprychę. Dołożyliśmy też nowe klamerki do spodni, które zawsze zakładał do jazdy. Bardzo się ucieszył, był rozanielony i śmiał się. Nie myślał, żeby nas upomnieć - dodaje I. Kuchta.
- Mnie nauczył logicznego myślenia i precyzyjnego wypowiadania się. Ganił nas, że nieprecyzyjnie mówiliśmy o matematyce. Przydało mi się to nie tylko w tej dziedzinie, ale i w życiu prywatnym, i zawodowym - chwali z kolei Marcin Leyk, uczeń bytowskiego ogólniaka na początku lat 90. - To jeden z najbardziej otwartych nauczycieli. Mimo że po pierwszym numerze gazety szkolnej trafiliśmy do niego na dywanik za teksty o nauczycielach, czuliśmy, że nas popiera - dodaje M. Leyk.
R. Felskowski należał też do bytowskiego oddziału Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego. - Jak tylko mógł, uczestniczył w naszych spotkaniach, wszędzie był widoczny, gdy zabierał głos, np. na walnym zebraniu, to było coś niesamowitego - wspomina Władysława Łangowska, członkini ZKP w Bytowie, prezes w latach 1985-86. - Wspaniały człowiek, służbista. Kiedy była potrzeba, zawsze chętnie stawał do pocztu sztandarowego, udzielał się społecznie - wtóruje Maria Prondzińska, prezes ZKP w latach 1991-97.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie