Reklama

Anioły radosne jak ja i święta wielkanocne

23/04/2014 08:20
Zajmował się m.in. restaurowaniem pałacu i kamienicy, starych obrazów, ozdabianiem prywatnych mieszkań, tworzeniem portretów, dekoracji w miejscach publicznych. - Boję się tylko, że Bóg w końcu się na mnie pogniewa, że tak mało maluję do kościołów. Dlatego teraz chętnie do tego wracam - mówi Wołodia Drozd.

 

Malarstwem, rzeźbą, ale i muzykowaniem zajmuje się od młodości. Tę spędził na Ukrainie, skąd pochodzi. Po przyjeździe do naszego miasta w latach 90. pasje stały się głównym źródłem jego dochodów. W pracy od początku pomagała mu żona Krystyna. - Pamiętam, jak restaurowaliśmy razem fasadę kamienicy w Miastku. Mnóstwo płaskorzeźb, które w części już odpadły, więc była to żmudna praca. Raz po obfitej ulewie okazało się, że wszystko, co kilkanaście godzin wcześniej wykonaliśmy, zmył deszcz - wspomina pani Krystyna, która od kilku lat sama zajmuje się pisaniem ikon. Oboje biorą udział w różnych plenerach i warsztatach. Ostatnio w ubiegłym roku w Kaszubskim Uniwersytecie Ludowym w Wieżycy. - Tam pisaliśmy z Krysią ikony. Ja robię większe, ona te miniaturowe, według starej szkoły, pełne złota i kolorów - mówi W. Drozd.

 

Prace pani Krystyny na razie zdobią głównie ich dom w Modrzejewie i są prezentami dla przyjaciół. Z kolei jego dzieła znaleźć można w wielu cerkwiach i kościołach Pomorza. - Zajmowałem się różnymi zleceniami. Tworzyłem m.in. obrazy na ikonostasy cerkwi m.in. w Człuchowie i Szczecinie. W tej pierwszej malowałem też freski na suficie. Leżałem na rusztowaniu przez miesiąc - wspomina artysta. Choć sztukę sakralną traktuje poważnie, nie raz nie obeszło się bez śmiechu. Do dziś malarz wspomina sytuację związaną z pewną płaszczenicą, czyli sporych rozmiarów płótnem z namalowanym Jezusem złożonym do grobu. Używa się jej jako płachty rozwijanej w cerkwiach podczas świąt wielkanocnych. - I dostałem kiedyś zamówienie na taką właśnie płaszczenicę na krótko przed świętami. Jako że to malowidło jest zwijane, trzeba farby uelastycznić sporą ilością pokostu. To powoduje, że oleje bardzo długo schną, nawet do dwóch tygodni. Tyle czasu nie miałem, więc oddałem ją jeszcze wilgotną. Problemu by z tym nie było, gdyby nie tradycja całowania tego malowidła. Ostrzegłem księdza, że to nie jest dobrze wyschnięte, ale on tak cieszył się z nowej płaszczenicy, że zbytnio się tym nie przejął. Potem opowiadał mi, że gdy podczas nabożeństwa odwrócił się i zobaczył umazane farbą usta kobiet, aż parsknął śmiechem. Ludzie spojrzeli wtedy po sobie i próbowali wyczyścić twarze. Ale to przecież farby olejne, więc tylko rozmazywali je od ucha do ucha. Ponoć śmiali się wszyscy - opowiada z rozbawieniem.

Sporych rozmiarów obraz bytowiaka obejrzeć też można w drewnianym kościółku stojącym na terenie Centrum Edukacji i Promocji Regionu w Szymbarku. Z nim wiąże się kolejna anegdota. - Na pogrzebie właściciela Centrum, Daniela Czapiewskiego, usłyszałem, że to malowidło stworzył nieżyjący już malarz. Chciałem krzyknąć, że żyję, ale mój smutek przy tej okoliczności wydał mi się mało ważny. Napisałem tylko potem do arcybiskupa Głódzia, że dzięki Bogu żyję i nadal tworzę na jego chwałę - mówi ze śmiechem.

 

Oprócz malowania nowych, W. Drozd wielokrotnie zajmował się dziełami starymi, nadgryzionymi zębem czasu. W swoim dorobku ma m.in. uratowanie dwustronnej chorągwi odnalezionej w poewangelickim kościele w Tuchomiu. - Zadanie było bardzo trudne, bo malowano ją dwustronnie, a w wielu miejscach brakowało kawałków materiału. W przypadku obrazu rzecz jest prostsza, bo wystarczy podkleić od tyłu nowe płótno i zamalować komponując z całością. Przy tej chorągwi żmudnie doklejałem pojedyncze nitki najpierw osnowy, potem wątku, które spajałem klejem kostnym, aby móc pomalować taką łatę z dwóch stron - opowiada.

Z kolei kilka miesięcy temu zakończył konserwację obrazu Jezusa na krzyżu z kościoła w Pomysku Wielkim. Płótno naciągnięto na drewniane deski, już niemal całkowicie zniszczone. Po ich wymianie i ponownym naciągnięciu obrazu odświeżył go uzupełniając braki. Zachowane w domowym archiwum zdjęcia przedstawiają kolejne etapy naprawy. Efekt końcowy od niedawna można podziwiać w pomyskiej świątyni.

BORZYTUCHOMSKIE ANIOŁY

To właśnie po restauracji obrazu z Pomyska otrzymał zamówienie na obrazy do kościoła w Borzytuchomiu. - Widziałem także różne portrety autorstwa Wołodii Drozda, więc pomyślałem, że mógłby wykonać obrazy także do naszej świątyni - mówi ks. Jan Ciołek, proboszcz parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Borzytuchomiu. Chodziło o ozdobienie chóru, na którym do tej pory było sporo pustej przestrzeni. Teraz zawisły tam trzy płótna. Na środkowym klęczy Dawid żałujący za swoje grzechy. Anioły z prawej strony tego króla-kapłana ważą jego dobre i złe uczynki, a te po lewej wyciągają ręce w geście wybaczenia. Dwa kolejne obrazy przedstawiają muzykujące aniołki. - To moja wizja od początku do końca. Poza tym obrazy te zawisły tuż przed Wielkanocą, a to przecież radosne święta, dlatego wygrywają melodie na różnych instrumentach - mówi autor płócien. Kolory malowideł dopasowane są tonacją do wnętrza świątyni. W podobnym klimacie utrzymane będą kolejne, które ozdobią borzytuchomski kościół. - Na suficie prezbiterium powstanie wizerunek Boga Ojca w otoczeniu chmur i Duch Święty pod postacią gołębia. Prace mają się zacząć jeszcze w tym roku - dodaje proboszcz.

POMYSŁÓW NIE ZABRAKNIE

Wśród zleceń, które wykonywał W. Drozd, jest jedno, z którego jest szczególnie dumny. To restaurowanie wnętrz pałacu w Barnowcu. - Podczas pracy pewnego dnia zajrzał tam potomek dawnych właścicieli. Dowiedziałem się tego, gdy zauważyłem na jego palcu spory złoty sygnet. Chwyciłem go za dłoń, żeby obejrzeć z bliska, bo wydawało mi się, że jest na nim herb rodziny Puttkamerów. Wystraszył się, że chcę mu go ukraść. W końcu słabą niemczyzną wytłumaczyłem o co chodzi. Na pierścieniu rzeczywiście znajdował się herb, z którym zapoznałem się przystępując do restaurowania pałacu - opowiada artysta. Poza tym niewiele udało mu się znaleźć materiałów na temat wyglądu budynku, więc ogromnie się ucieszył, gdy jakiś czas po tym spotkaniu otrzymał fotografie zrobione we wnętrzach. Na ich podstawie odtworzył m.in. sztukaterie na sufitach, kominek. - Gdy zobaczył to nadzorujący prace konserwator zabytków nie krył zdziwienia, bo nie wiedział nawet, że takie zdjęcia istnieją - wspomina.

Od kilku lat mniej przyjmuje zleceń od osób prywatnych, bo sztuka nie jest głównym źródłem jego dochodu. - Od siedmiu lat pracuję w Druteksie i dzięki wpływającej co miesiąc pensji nie muszę tworzyć, żeby zarobić na życie. Mogę się za to zajmować tym, co lubię, czyli np. malarstwem sakralnym - mówi W. Drozd.

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.

Zaloguj się

Reklama

Wideo kurierbytowski.com.pl




Reklama
Wróć do