Zmarł profesor Edmund Wnuk-Lipiński, jedna z najwybitniejszych osób pochodzących z Bytowa.
Profesor urodził się w Suchej w Borach Tucholskich. W 1945 r. jego rodzina przeprowadziła się do Bytowa. W naszym mieście przyszły naukowiec uczęszczał do przedszkola, szkoły podstawowej i liceum ogólnokształcącego. Po maturze wyjechał na studia do Warszawy. Skończył socjologię na Uniwersytecie Warszawskim. W 1992 r. otrzymał tytuł profesorski, specjalizował się w socjologi polityki. Wykładał w Polsce, USA, Kanadzie, Francji, Niemczech, Norwegii, Austrii, Bułgarii. Był m.in. założycielem i pierwszym dyrektorem Instytutu Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk, rektorem warszawskiego Collegium Civitas. W okresie przełomu z ramienia demokratycznej opozycji brał udział w obradach okrągłego stołu. Doradzał NSZZ „Solidarność” w sprawach polityki społecznej. Zmarł 4.01.
- O chorobie Profesora wiedzieliśmy od dłuższego czasu, a jednak wiadomość o śmierci była dla mnie bardzo przykra. Nie mam wątpliwości, że odszedł jeden z najwybitniejszych polskich uczonych, nie tylko oddany badaniom czy pracy dydaktycznej, ale też nieunikający publicznego zaangażowania. Pokazywał przy tym, że nawet o najtrudniejszych kwestiach można dyskutować mądrze i uczciwie, a to nie jest dzisiaj nazbyt częsta cecha. Sprzyjał temu jego charakter nastawiony na dialog i porozumienie. Dla mnie był osobą ważną podwójnie - jako socjolog i jako osoba wywodząca się z Bytowa. Mieliśmy okazję o sprawach socjologiczno-bytowsko-kaszubskich rozmawiać w czasie naszych spotkań przy różnych okazjach - mówi bytowiak, socjolog prof. Cezary Obracht Prondzyński. - Ważne też, że nigdy nie ukrywał swojego kaszubskiego rodowodu i przywiązania do Kaszub. Był członkiem Instytutu Kaszubskiego oraz członkiem Rady Naukowej naszego rocznika „Acta Cassubiana”. Poza tym prof. Wnuk-Lipiński jest dla mnie ważnym przykładem społecznego awansu pokolenia Kaszubów, którzy urodzili się tuż przed, w czasie lub tuż po wojnie. W niesprzyjających warunkach społecznych zdobyli wykształcenie i zrobili naukowe kariery. W ten sposób wykształciła się kaszubska elita intelektualna, co jest wielkim osiągnięciem tej społeczności, chyba nie do końca docenianym i uświadamianym. Refleksja nad tym przychodzi, gdy zaczyna brakować wśród nas takich osób, jak prof. Wnuk-Lipiński czy zmarły przed rokiem prof. Brunon Synak. Wielka szkoda, że dwóch wybitnych Kaszubów i dwóch wybitnych socjologów odeszło od nas w tak krótkim odstępie czasu. Mam jednak nadzieję, że w Bytowie pamięć o prof. Wnuk-Lipińskim będzie trwała. I że będziemy dumni z życia i dokonań naszego ziomka - mówi prof. C. Obracht Prondzyński.
Niewielu bytowiaków kojarzy Profesora również jako pisarza. Jego największym dziełem była trylogia sociological-fiction „Apostezjon” („Wir pamięci”, „Rozpad połowiczny”, „Mord założycielski”), w której opisuje w świecie przyszłości rządzone totalitarnie państwo-wyspę. Finałem jest rewolucja społeczna przynosząca wolność. Znamienne, że dzieło drukowano w latach 1979-89. Trylogia należy do klasyki tego rodzaju literatury w naszym kraju. Swoim literackim talentem Profesor dzielił się nie tylko w książkach. Kiedy przed kilku laty w imieniu redakcji „Kuriera” i bytowskiego oddziału Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego poprosiliśmy, by na naszym zamku poprowadził warsztaty literackie z science fiction dla piszących po kaszubsku - nie odmówił. W ich trakcie było widać jego przywiązanie do Kaszub i Bytowa. Ostatnim dziełem E. Wnuk-Lipińskiego okazała się jego autobiografia. Książka „Światy równoległe” w najbliższych tygodniach ma trafić na księgarskie półki. My dzięki uprzejmości rodziny Profesora egzemplarz sygnalny otrzymaliśmy nieco wcześniej. Poniżej prezentujemy niewielkie fragmenty (wybraliśmy te związane z dzieciństwem w Bytowie):
„Gdzieś w tle działa się wielka polityka, działy się wielkie przełomy. Na szachownicy świata przestawiano nie tylko pionki, ale i figury. Chłopcy w moim wieku, czyli dziesięcioletnie podrostki, byli poznawaniem tego świata, znajdującego się wszak na wyciągnięcie ręki, zafascynowani.
i jak to chłopcy, wymyślaliśmy inicjacyjne rytuały, choć oczywiście tak ich nie nazywaliśmy. Jednym z takich rytuałów był test, a właściwie testy, odwagi. W Bytowie znajdował się poniemiecki cmentarz, leżący na wzgórzu, ze zrujnowaną kaplicą pośrodku. Przy cmentarzu kończyła się ulica Pochyła, w najbiedniejszej części miasteczka, gdzie tuż po wojnie przesiedlono Niemców, którzy nie zdążyli uciec przed Armią Czerwoną. Z miejsca, gdzie mieszkaliśmy w owym czasie, do cmentarza prowadziła ścieżka przez pola na obrzeżach Bytowa. Dziś teren ten zabudowany jest dość przyzwoitymi domkami jednorodzinnymi, ale wtedy był nasz. Tam rozgrywaliśmy obrzędowe wojny z >Niemcami< z Pochyłej, czyli chłopakami jak my, którzy również musieli gdzieś wyładować nadmiar energii. Uzbrojeni w tarcze z pokrywek od kotłów (wtedy jeszcze matki gotowały pranie), hełmy z nieco większych garnków i kamienie, dobierane starannie ze względu na na wagę i kształt, by latały jak najdalej, wyruszaliśmy na bitwę o umówionej porze. Działo się to zazwyczaj w soboty po szkole, kiedy lekcje trwały krócej. Wygrywała strona, która przepędziła drugą z pola bitwy, a testem odwagi było pozostawanie w ogniu walki, nawet jeśli przeciwnik przeważał i ruszał do szturmu. Bywało, że krew się lała, kiedy kamień trafił w nieosłoniętą część ciała. Mogę bez fałszywej skromności powiedzieć, że nie odniosłem w tych potyczkach ani jednego skaleczenia, a jednego z >wrogów< trafiłem nawet ostrym kamieniem w czoło, co dla niego zakończyło się szyciem w miejscowym szpitalu, a dla mnie - laniem w domu. W grupie rówieśniczej cieszyłem się, co tu dużo mówić, zasłużonym mirem. Pranie tyłka było za to uznanie ceną niewielką”.
„Gdzieś na początku lat pięćdziesiątych do naszej szkoły dołączyło małżeństwo B., oboje nauczyciele. On uczył nas chyba historii, a jego żona... Już nie pamiętam. Byli u nas zaledwie przez rok, potem znikli. Dopiero gdy podrosłem, dowiedziałem się o towarzyszących temu zniknięciu okolicznościach - otóż któregoś dnia na ulicy jedno z nich zostało rozpoznane przez byłą więźniarkę obozu koncentracyjnego w Stuthofie. Po wojnie oboje zmienili nazwisko i zaszyli się w Bytowie z nadzieją, że nikt ich nie rozpozna. Kiedy zostali aresztowani, śledztwo wykazało, że byli w obozie kapo, więźniami funkcyjnymi, gorliwie odgrywającymi role oprawców. Nie wiem, co się z nimi stało”.
Oczywiście „Światy równoległe” zasługują na osobną solidną recenzję. Może uda się też zorganizować w naszym mieście spotkanie promocyjne im poświęcone, na którym wspominalibyśmy również naszego wybitnego Profesora.
Obserwuj nas na Google News
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Komentarze opinie