Reklama

Najcenniejsze jest życie

12/09/2017 10:01

Jedną z poszkodowanych w nawałnicy, jaka spustoszyła wschodni skraj Ziemi Bytowskiej, jest Bożena Gliszczyńska z Nakli. Dziesięć dni po kataklizmie zgodziła się opowiedzieć o swojej tragedii.


Kurier Bytowski”: Noc z 11 na 12.08. zapamięta Pani na długo...


Bożena Gliszczyńska: Od śmierci męża, czyli od 9 lat, mieszkałam z synem i córką, a od 2 lat tylko z synem. Tamtej nocy w domu było nas czworo, bo na weekend przyjechała córka z zięciem. Od kiedy pamiętam, zawsze podczas burzy czuwałam. Okien nie zasłaniałam. Chodziłam po domu i obserwowałam, co się dzieje, czy jest bezpiecznie. Tym razem też, gdy tylko zaczęło błyskać, zapaliłam gromnicę i nie odrywałam oczu od tego, co dzieje się na zewnątrz. Zgasło światło, ale było jasno, jak w dzień. Nagle zobaczyłam jak nasz garaż odlatuje. Zawołałam syna. „Przemek! Nie mamy już garażu!” Jednocześnie z góry usłyszałam: „Mamo szybko! Okna!!”. Gdy wbiegłyśmy z córką na górę, zięć z synem siłowali się z oknami, które chociaż zamknięte, wyginały się pod naporem wiatru i wody. Nie daliśmy rady ich utrzymać, wyrwały się z futrynami, odrzuciło nas na boki. Woda zaczęła wlewać się, do pokoju. Nagle sufit zaczął falować. Zięć krzyczał: „Na dół! Szybko! Uciekajcie! Uciekajcie! Do piwnicy!!”. Syn krzyczał: „Mamo! Ratuj się! Uciekaj!!” Pędziliśmy w dół po schodach. Słyszeliśmy jak waliła się ściana szczytowa. Za nami po schodach płynęła rzeka. Zaczęłam wyrzucać wszystko z szaf, by tę wodę zatrzymać, kołdry, pościel, ręczniki. Syn mnie siłą odciągnął: „Zostaw to! Siebie ratuj!!” Nie wiem jak znalazłam się w piwnicy. A tam po kolana wody. Buty, kapcie, kalosze, krzesła, miski - wszystko pływało. Zaczęliśmy wybierać wodę wiadrami i wylewać przez okno. Jeden drugiemu podawał wiadro. Bałam się, że piec co, w którym jeszcze tlił się żar, pęknie. Na szczęście wytrzymał. Gdy się uspokoiło, zobaczyłam, że dorobek całego życia w jednym momencie zniknął. Co tam rzeczy, ważne, że przeżyliśmy. Syn powiedział: „Mamo w ostatniej chwili uciekliśmy. Ty sobie nie zdajesz sprawy, co by z nas zostało, gdybyśmy tam jeszcze przez chwilę zostali.” W tym momencie, dotarło do mnie, że żyjemy. My żyjemy, a co z drugą córką, mieszkającą w Kleszczyńcu? Czy tam też tak wiało? Zadzwoniłam, telefon nie odpowiadał, u zięcia też tylko poczta się zgłaszała. Strach o dziecko był większy niż o własne życie. Dzwoniłam do koleżanki córki. Odebrała po kilkunastu próbach, podczas których po głowie chodziły mi same czarne myśli. Nie zwróciłam uwagi, że to środek nocy i tam mogą po prostu spać. W szoku człowiek nie myśli logicznie. Uspokoiła mnie. U nich kataklizmu nie było. Rano córka z zięciem i wnukiem już u nas byli. Rozpłakałam się na ich widok. Co za ulga, że wszyscy żyją. A oni łapali się za głowę, nie mogli uwierzyć własnym oczom. Tym bardziej, że domy z lewej i prawej strony stały zupełnie nieuszkodzone. Z naszego niewiele zostało. Zobaczyliśmy też nasz dach. Przeleciał nad sąsiednią posesją i spadł na ten następnego domu.


Kiedy nadeszła pomoc?


Jeszcze w nocy. Gdy tylko się uspokoiło, mimo ciemności, pojawił się sąsiad z synem i z latarkami, przybiegli też bracia. Wszyscy pytali, czy żyjemy, czy jesteśmy cali. Patrzyli na to, co zostało z domu i nie mogli się nadziwić, że nikt z nas nie jest nawet ranny. Zaczęliśmy ratować co się dało. Byłam zupełnie zszokowana, nie docierało do mnie, że to zdarzyło się naprawdę. Wydawało się, że to koszmarny sen i zaraz się obudzę we własnym łóżku, zjem z synem śniadanie i opowiem co mi się śniło.


Podobno władze i służby szybko przyjechały?


Tak. Wcześnie rano przyjechał wójt, inspektor budowlany, straż pożarna. Dowiedziałam się, że jak tylko uprzątniemy teren z niebezpiecznie wiszących elementów, możemy zaczynać remont. I nie potrzebujemy na to żadnych pozwoleń ani dokumentacji. Wystarczy tylko zgłoszenie do starostwa, że uszkodzony w związku z nawałnicą dom, będziemy remontować według dawnych planów. Wójt obiecał pomoc finansową. Strażacy obejrzeli teren. Gdy pojechali, wzięliśmy się do roboty. Było co sprzątać. Wszędzie gruz, wisząca na słowo honoru ściana, którą trzeba było rozebrać. Od razu dostaliśmy kontener do wrzucania gruzu. Sami sprzątalibyśmy to bardzo długo. Przy pomocy rodziny, poszło szybko.


Widać tu pracujących chyba dziesiątkę ludzi. Zawsze jest tylu?


Raz więcej, raz mniej, ale codziennie, po pracy przychodzą bracia. Jest zięć, przyjeżdżają jego koledzy z Kleszczyńca. Jest syn, koledzy syna, sąsiedzi, synowie sąsiadów. Nie sposób wymienić wszystkich. Spieszymy się, aby przed jesienią i deszczami położyć dach. I tak, co chwilę pada, znów wszystko moknie. Zięć Rafał kieruje robotami. To doświadczony budowlaniec, wie, co po kolei robić. Tak organizuje pracę, że remont posuwa się szybciej niż niejedna budowa. Widać, jak to rośnie, jak znikają ślady po zniszczeniach. Cieszę się, bo dom, który budowaliśmy razem z moim śp. mężem, jest dla mnie wszystkim. Tu wychowałam moje dzieci, tu wkładałam każdą oszczędzoną złotówkę, żeby żyło się ładniej, wygodniej. Po tej strasznej nocy, córki zatrzymały się u brata, ale ja nie mogłam opuścić mojego domu.


A co z materiałami budowlanymi?


Część kupiłam z funduszy, które dostałam ze zbiórki na „pomagam.pl/nakla”. Trwa nadal, a ja wdzięczna jestem za każdą, nawet najdrobniejsza kwotę. Zbrojenie dał brat. Rodzina złożyła się na cement. Belki tartak przetarł za darmo, musiałam tylko za drewno zapłacić. Resztę, tj. rusztowania, pustaki i inne dostałam od dobrych ludzi. To nieszczęście obudziło w nich to, co najlepsze. Solidarność, chęć pomocy. Codziennie modlę się za wszystkich, którzy nam pomogli i pomagają nadal. Tylko w ten sposób mogę się im odwdzięczyć.


To nie tylko rodzina i sąsiedzi wam pomagają?


Od pierwszego dnia wsparcie przychodzi ze wszystkich stron. Nawet całkiem obcy, zatrzymywali się, podchodzili, dawali pieniądze, mówiąc, że wiedzą, że w tej sytuacji każdy grosz się liczy. Ktoś pożyczył nam agregat, inny urządzenie do pochłaniania wilgoci. Dostaliśmy tyle darów, tyle ręczników, środków czystości, pościeli, że podzieliliśmy się z innymi, którym nawałnica też zniszczyła domy. Pan Piotr Windorpski tak jak my, stracił dach. Nawałnica również mocno uszkodziła jego dom. Chociaż mieszka na uboczu, trafiła do niego telewizja, prasa, radio. Podobnie jak do nas i wielu innych poszkodowanych. Na moment staliśmy się sławni.


Czy coś, w tej chwili wam jeszcze potrzeba?


Początkowo, gdy pytano nas o to, nie wiedzieliśmy, co odpowiedzieć. Pierwsza myśl - wszystkiego, bo przecież nie mieliśmy nic. Teraz najbardziej przydałaby się żywność. Pracujący mężczyźni potrzebują uzupełnić siły, a niektórzy przyjeżdżają z daleka, więc przygotowuję im codziennie posiłki w już funkcjonującej kuchni. Poza tym potrzebny jest styropian na wylewkę i płyty regipsowe, gdyż chcemy przywrócić wszystko do poprzedniego stanu.


Rozumiem, że dzieci cały czas są z Panią...


Tak, nie opuściły mnie ani na chwilę, wspierają. Córki, chociaż już dawno mieszkają osobno, mówią, że przecież to ich rodzinny dom i że będą przy mnie, póki będę ich potrzebowała. Gdyby nie obecność dzieci, nie wiem, jak bym to wszystko zniosła. Nawałnica zabrała nam prawie wszystko, ale zostało nam to, co najcenniejsze - życie. I wiara w ludzi.

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Reklama

Wideo kurierbytowski.com.pl




Reklama
Wróć do